Prawdziwego instruktora nie poznaje się po tym, jak kończy, ale jak zaczyna, czyli słów kilka o praktycznej lekcji numer jeden.
Sposobów na rozpoczęcie szkolenia praktycznego jest pewnie tyle, ile jest instruktorów. Większość wyznaje jednak zasadę „wsiadaj i jedź”, bo jakoś to będzie. – Tu jest gaz, tam hamulec, a teraz zmień bieg, ale sprzęgło! Wciśnij sprzęgło! – może pewnie usłyszeć niejeden początkujący kursant. W efekcie po takiej lekcji w umyśle naszego ucznia z chaosu robi się chaos totalny. Przecież musimy sobie uświadomić oczywistą rzecz, że nawet jazda na rowerze za pierwszym razem jest trudna, a co dopiero ogarnięcie mechanizmów (których nazwy wcale nie muszą być znane i zrozumiałe) maszyny zdecydowanie bardziej skomplikowanej w obsłudze niż rower. W moim odczuciu największym grzechem instruktorów jest jednak organizowanie pierwszej lekcji od razu w ruchu miejskim. Proszę sobie teraz na spokojnie przypomnieć każde z takich zajęć, czy nie wygląda to wielokrotnie jak walka na śmierć i życie? Zgaszony silnik przynajmniej trzy razy przy każdym niemal ruszaniu, gwałtowne ruchy kierownicy na zakrętach, nie wspominając już o rozwiązywaniu skrzyżowań, ponieważ to niejednokrotnie podczas całej lekcji musi wziąć na siebie instruktor… To tak, jakbyśmy naukę pływania rozpoczęli od wrzucenia kursanta na środek morza i powiedzieli: – Jakoś dopłyniesz. – Ale ja nie umiem pływać! – Poradzisz sobie.
W procesie nauczania nie można przyspieszyć niektórych etapów, bo nawet jeżeli później kursant faktycznie prowadzi samochód, to i tak wcześniej stracił dwie, cztery pierwsze godziny, próbując dopłynąć na brzeg.
W takim razie pierwsza lekcja powinna mieć temat: wiadomości ogólne (w tym podstawy prawne i podstawy techniki kierowania pojazdem). Do tego formę wykładowo-praktyczną, a odbywać się tylko i wyłącznie na placu manewrowym, gdzie na każdy ruch będzie czas, oraz przede wszystkim gdzie będzie spokój. Nie możemy potęgować uczucia chaosu w głowach kursantów, tylko musimy powoli wprowadzać ich – że tak to patetycznie zabrzmi – w świat kierowców. Dlatego nawet jeżeli plac jest oddalony od biura szkoły, to wyjątkowo dojedźmy do niego, siedząc za kierownicą, ale za to już w drodze sprawdźmy teoretyczne podstawy naszego kursanta, siedzącego na miejscu dla pasażera. Zadajmy mu kilka prostych pytań, na jakiej jesteśmy drodze (jedno- czy dwukierunkowej), po czym to rozpoznaje, czy widział znaki, co one oznaczały itp.
Na samym placu zaczynamy od zaprzyjaźniania się z tą „piekielną maszyną”, więc omawiamy, z czego składa się pojazd (pamiętając, że uczymy kierowcę, nie mechanika!). Zatem krótko – składa się z trzech elementów: nadwozia, podwozia i silnika. Kursant powinien wszystkiego dotknąć, zapytać, niech sam otworzy maskę. Na tym etapie można powiedzieć o tzw. diagnostyce organoleptycznej i przyrządowej. Ta pierwsza to po prostu wyczulenie kierowcy, że można czuwać nad stanem technicznym samochodu jedynie za pomocą naszych zmysłów. Jeżeli słyszmy, że coś stuka, widzimy, że coś kapie lub czujemy nieprzyjemny zapach z samochodu, na pewno trzeba to sprawdzić u specjalisty. Druga diagnostyka – przyrządowa, to wszystkie elementy, które dopiero po wielu latach stały się obowiązkowym zadaniem na egzaminie, a więc tłumaczymy i ćwiczymy jak sprawdzić poziomu oleju oraz innych płynów. Bardzo dobrym uzupełnieniem tego etapu lekcji jest również przynajmniej próba wymiany koła, bo z pewnością każdemu się to przyda. Przecież nie uczymy kursanta tylko jak zdać egzamin, ale także radzenia sobie z pojazdem po egzaminie…
Po tej części wsiadamy do samochodu i omawiamy krótko przepisy, które go dotyczą, a więc zadania egzaminacyjne z odpowiednim Dziennikiem Ustaw, żeby kursant miał również poczucie, że nie są to abstrakcyjne wymysły instruktora. I zaczynamy omawiać ciąg dalszy pierwszego zadania, czyli przygotowanie do jazdy. Tu warto zastosować uproszczony, trójkowy, łatwy do zapamiętania sposób: fotel, lusterka, pas, zwracając szczególną uwagę na martwe pole widzenia. Tak, zwyczajnie trzeba wysiąść z pojazdu i być dla kursanta elementem w tym polu, aby to na spokojnie zobaczył (czy też nie zobaczył) i zrozumiał. Ćwiczymy tak długo, aż parę razy ustawi lusterka prawidłowo. Pamiętajmy, że jeżeli na tym etapie nie pochylimy się nad detalami, może to pokutować podczas całego kursu i nie tylko. Nieraz spotkałem się bowiem z uczniami na dodatkowym szkoleniu, którzy w lusterkach widzieli ponad połowę swojego samochodu (sic!), a więc zaledwie jakieś 20 proc. drogi.
Po przygotowaniu do jazdy przechodzimy do elementów sterowania pojazdem, dzieląc je na te, którymi kieruje się nogami, rękami i… głową (bo najważniejsze jest myślenie). Szczegółowo omawiamy, kiedy i w jakich przypadkach używamy sprzęgła, hamulca i gazu. Przy elementach sterowanych rękoma należy zwłaszcza skupić się na kierownicy i sposobach skręcania nią, tak aby za jednym razem skręcić kołami jak najwięcej. Następnie tłumaczymy obsługę dźwigni zmiany biegów. Ważne, żeby kursant spróbował zmieniać biegi „na sucho”. Dalej omawiamy sposoby użycia hamulca ręcznego, z uwzględnieniem zadania egzaminacyjnego „ruszanie z miejsca do przodu na wzniesieniu”.
Kolejny krok to rozszyfrowanie na tablicy rozdzielczej wszystkich kontrolek, w tym przede wszystkim świateł. Pokazujemy, w jaki sposób się je włącza wewnątrz i wysiadamy, zobaczyć jak to wygląda na zewnątrz. Dalej przechodzimy do omówienia podstawowego sposobu kierowania samochodem, a więc odniesienia się do jednego punktu w przestrzeni, w przedniej i w tylnej szybie, ponieważ tylko dzięki temu jesteśmy w stanie stwierdzić, czy samochód skręca, czy jedzie na wprost. I patrząc odwrotnie, jedynie z jazdy na wprost właśnie uzyskamy skręt w lewo lub w prawo, stąd to, co w żargonie kierowców nazywamy „odbiciem kierownicy”, a więc ustawieniem samochodu prosto.
Po tej części powiedzmy teoretycznej, przechodzimy do typowej praktyki, cały czas jednak zostając na placu manewrowym. Kursant próbuje w praktyce po kolei, jak uruchomić silnik, jak używa się tych wszystkich mechanizmów, na których trenował przed chwilą na sucho. Bardzo przydatna jest garść ćwiczeń typu: jazda na półsprzęgle, jazda z gazem, gaz i półsprzęgło oraz gaz i hamulec, gdzie wykorzystuje się hamowanie awaryjne, czyli najważniejsze, aby kursant wciskał pedał sprzęgła dopiero w końcowej fazie hamowania.
Następną częścią praktyczną jest jazda slalomem wokół trzech ustawionych w jednej linii tyczek. To jedno z najbardziej pożytecznych zadań, ponieważ łączy w sobie trzy, a nawet cztery ćwiczenia w jednym: kursant uczy się sposobu kierowania samochodem, działania wszystkich układów kierowniczych, efektywnego korzystania z kierownicy oraz podzielności uwagi, gdy dołączamy włączanie kierunkowskazów. Z pewnością jazda do tyłu sprawi najwięcej problemów, ale już na tym etapie możemy zacząć w kursancie wyrabiać nawyk spoglądania w tył przy cofaniu.
Ostatnim i jakby inicjacyjnym elementem, pozwalającym naszemu uczniowi z czystym sumieniem wyjechać w ruch miejski, jest trening zmiany biegów. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z założonym planem, kursant po tak przeprowadzonej lekcji już za kierownicą wraca np. pod biuro szkoły. Jeżeli jednak nie przejdzie pozytywnie tego etapu, niestety kolejną lekcję znowu trzeba rozpocząć na placu i trenować aż do skutku, ponieważ nie można zapominać, że bez opanowania chociażby podstaw zmiany biegów jazda po drogach miejskich czy pozamiejskich, gdzie dochodzi jeszcze utrwalanie przepisów ruchu drogowego, jest po prostu technicznie niemożliwa.
Tak wygląda w skrócie program pierwszej praktycznej lekcji, która zawiera w pigułce wszystkie informacje, jakie powinien posiadać przyszły kierowca. Czy po takiej lekcji od razu każdy prowadzi samochód bezbłędnie? Oczywiście że nie. Nie można przecież nauczyć się jeździć w dwie godziny, jednak z dydaktycznego punktu widzenia pamiętajmy, że nauka nie kończy się w momencie wyjścia z samochodu, ponieważ podane informacje będą jeszcze przez parę dni układały się w umysłach naszych kursantów. Jasne, że nie jest to prostsza metoda od „wsiadaj i jedź”, przytoczonej na początku. Jasne, że kursant, który dobrze przepracuje tę lekcję, będzie wykończony psychicznie i fizycznie, ale tylko w ten sposób zaczniemy z naszym kursantem mówić jednym językiem, językiem kierowcy. Przypomnijmy sobie nasze początki. Przecież nic za pierwszym razem w samochodzie nie jest oczywiste. W tym jednak cała rola instruktora, aby takie się stało.
Grzegorz Lament, instruktor
Miesięcznik „Szkoła Jazdy”
a to dopiero, wlasnie mialam swoja pierwsza lekcje praktyczna i wygladala dokladnie tak jak nie powinna wedlug tego tekstu, pokrecilam troche kolkiem na placu, zupelnie nie czujac gabarytow samochodu, nie wiedzac co tak naprawde robie (a siedzialam pierwszy raz za kierownica, nigdy wczesniej nie zapalalam silnika i pojecia nie mam, nadal, po co jest sprzeglo) i pani instruktor kazala mi jechac na miasto, bo nie bedziemy przeciez caly czas na placu.
Kurcze, miałam tak samo. W efekcie jeDzilam po mieście nie wiedząc co robie bo jak stwierdził instruktor ” najlepsza nauka to skok na głęboką wodę” . Zniechęciło mnie to.
Ja miałam tak samo. Wczoraj miałam pierwszą jazdę. Najpierw zapoznanie sie z samochodem i pózniej jazda osiedlowymi uliczkami. Parę razy mnie opierniczył i zniechęcił do dalszej jazdy. kazał wjeżdzac tyłem i parkować między samochodami. Odczułam to bardzo emocjonalnie. Byłam wyczerpana psychicznie. Mam nadzieję że będzie lepiej bo jak nie to trzeba bedzie zmienic instruktora .
Możliwość komentowania została wyłączona.