Czy zdarzyło się Wam zdenerwować na geniusza, który wyprzedził Wasz samochód, a następnie po chwili przystąpił do manewru skrętu w lewo? Oczywiście kierowca wyhamował wszystkich tylko po to, żeby kupić sobie kawę i zapalić papierosa. Trudno po takiej sytuacji podejrzewać tego kierowcę o posługiwanie się logiką.
Ważne jest tu i teraz. Przecież on musiał nas wyprzedzić, bo zyskał jakieś dwie sekundy… Minuta czy trzy minuty straty na stacji nie mają znaczenia. Przecież po takiej ekwilibrystyce na drodze zasłużył na relaks. Musi ponownie nastroić się do walki i przystąpić do kolejnego wyprzedzania. Wyprzedzania dla wyprzedzania, bo zysku czasowego nie ma. Każdy defensywny kierowca to wie. Nawet dzieci, które uważały na matematyce i fizyce, to wiedzą.
Gdyby taki kierowca choć raz popisał się spostrzegawczością, mógłby zauważyć, że kilka samochodów za nim jedzie ta sama ciężarówka, którą wyprzedził godzinę temu, bo jechała „tylko” 80 km/h. Jak to możliwe, że jest tak blisko? Nic nie zyskał?! Wynika to z bardziej skomplikowanych uwarunkowań ruchu, niż by mogło się wydawać przeciętnemu bohaterowi szos.
To trochę tak, jak z jazdą na tzw. zamek błyskawiczny. Zewsząd słyszymy porady fachowców, że gdy lewy pas się kończy, sprawiedliwie będzie wpuszczać się jeden na jeden. I znów kłania się matematyka. Zamek błyskawiczny nie jest sprawiedliwy. Dwadzieścia samochodów na prawym i dwadzieścia na lewym pasie. Gdy jedziemy na zmianę, po pięciu wpuszczonych pojazdach z lewego pasa na prawym zrobi się nam 25, a na lewym zostanie 15… Hm, który pas jest wówczas szybszy? Jak ma się czuć kierujący dwudziestym samochodem na prawym pasie? Takich sytuacji jest więcej. Oczywiście nie ma idealnych rozwiązań, ale logika podpowiada troszkę inne zachowania.
To tak, jak z ulicami wlotowymi do miast. Często mieszkańcy cieszą się, że wreszcie wyremontowano drogę wjazdową do miasta i podwyższono tam prędkość do 70 km/h. Dość szybko okazuje się, że to tylko pozorne ułatwienie. Po prostu odrobinę dłużej mamy wrażenie szybkiego dojazdu do celu. Aż tu wyrasta nam przed oczami centrum miasta. Nagle. Od dziesięciu lat codziennie rano ni stąd, ni zowąd się pojawia i zaskakuje prędkością średnią na poziomie 18 km/h. Okazuje się, że to żadna różnica, czy ostatnie 5 km jechaliśmy 50 km/h, 60 km/ czy 70 km/h. Wszyscy pojawiają się na podobnym poziomie i razem powoli jedziemy dalej. Mniej więcej jak we wspomnianym w poprzedniej części układzie krwionośnym. Im bliżej serca, tym bardziej jesteśmy falami zasysani do centrum, następnie z dużym ciśnieniem wyrzucani dalej. Rozpędzamy się, ciśnienie maleje, arterie poszerzają się i znów możemy gonić. Znowu w dużych skupiskach zmieniamy się miejscami w peletonie. I znów tymi samymi grupami blokujemy się na kolejnych utrudnieniach. Komiczne, prawda? A może bardziej dramatyczne dla osób, które muszą codziennie przejeżdżać duże dystanse samochodem. Jedno jest pewne. Wygrywa ten, kto przestanie siebie oszukiwać. Ten, kto nie będzie podsycał chorych wyobrażeń o wymiernym pospiechu. Ostatni będą pierwszymi. To ci, którzy jadą płynnie, równo, defensywnie wygrywają. Bo po bezpiecznym powrocie do domu mają jeszcze trochę dnia dla siebie, dla rodziny. A ci, którzy wyprzedzili pół świata i zaoszczędzili dziesięć minut, nadal uczestniczą w jeździe. Już na kanapie, ale cały czas mentalnie jadą. Walczą o pierwsze miejsce w wyścigu ulicznym.
Możemy sami siebie oszukiwać, że świetnie się czujemy ze swoim „dynamicznym” stylem jazdy i wcale nie jesteśmy zmęczeni, ale często nie zdajemy sobie sprawy, do jak wielu nerwowych sytuacji sprowokowaliśmy naszą prędkością, brakiem przestrzeni strategicznej, brakiem czasu na błędy innych. Po każdym dniu ścigania się z czasem i wyprzedzania na potęgę mamy choć kilka historii do opowiedzenia o tym jak to rzekomo inni wymusili na nas pierwszeństwo i o mały włos nie doszło do tragedii. Dla kierowcy jadącego 70 km/h po ulicy w centrum miasta każdy pieszy będzie gburem, który w ostatniej chwili wszedł mu pod samochód… na przejściu. A na tej samej ulicy, w tym samym czasie, z naprzeciwka jadący kierowca defensywny widzi to zupełnie inaczej. Zdejmie nogę z pedału przyspieszenia i z 50 km/h zwolni do 45 km/h, pieszy przejdzie, a on bez hamowania pojedzie dalej.
To nie jest aż tak trudne! Zaobserwowanie, że na wielu drogach i ulicach nie opłaca się jechać szybciej niż z dozwoloną prędkością. Że nie wspomnę o przestrzeganiu przepisów. Już choćby z samej chęci przyjemnej, bezstresowej jazdy powinniśmy spróbować wstrzelić się w nurt na danej drodze. Dopasować do jej przepustowości, charakterystyki, natężenia ruchu. Gdy zrezygnujemy z wyprzedzania, bardzo szybko dowiemy się, że nasz samochód zużywa mniej paliwa, niż podają gazety motoryzacyjne. Tak, tak! To nic nadzwyczajnego uzyskać średnie spalanie na poziomie obiecywanym przez producenta samochodu. Wystarczy kilka prostych i przyjaznych zasad ekojazdy: zachowanie dużych odstępów, planowanie drogi, patrzenie daleko przed siebie, dynamiczne przyspieszanie, spokojne zwalnianie, unikanie przestojów, ale także maksymalnie jednostajna jazda bez niepotrzebnego wyprzedzania.
Niestety, wyprzedzanie to nasz sport narodowy. Niezależnie od tego, kto siedzi za kierownicą, ma potrzebę wyprzedzania. Doświadczony, niedoświadczony, w pośpiechu lub bez, pod krawatem czy w dresie, wyprzedza! Presja społeczna jest ogromna. Cóż to za kierujący, który nie potrafi szybko dowieźć nas do celu?!
Polskim kierowcom często brakuje elementarnych podstaw techniki jazdy, ale z podjęciem decyzji o wyprzedzaniu prawie nikt nie ma problemu. Na co dzień widzimy setki przypadków nieudolnie wykonanych manewrów omijania, wyprzedzania rowerzysty czy wyprzedzania pojazdów wolnobieżnych. Dojechanie na zderzak, brak płynności, przewidywania, obliczenia, byle tylko jakoś mieć to za sobą, na ostatni moment, za blisko, za szeroko, nieważne gdzie, nieelastycznie. Ogólnie techniczny dramat wraz ze słabym sygnalizowaniem zamiaru. Ale na trasie przy dużej prędkości ci sami kierowcy bez żadnych oporów wyprzedzają, co się da. Byle wyprzedzić. Bo dzień bez wyprzedzania jest dniem straconym!
Nieistotne, co jest przyczyną wolniejszej jazdy 150 samochodów przed nami, ważne, żeby wyprzedzić tego, co jedzie przed nami, bo on „na pewno jedzie gorzej”. Tak na wszelki przypadek trzeba go wyprzedzić. Zbyt spokojnie i płynnie jedzie. Kolejny jedzie przez 20 km bez włączania świateł stop. Na pewno nie działają. Jego też należy wyprzedzić! Gaz ?hamulec ? gaz ? hamulec. I na zderzak! Bliżej! Bo nie zdążysz wyprzedzić kolejnego, a tyle roboty przed tobą. Jak tak dalej będziesz się guzdrał, to nigdy nie dojedziesz.
Tak… To myśli wielu kierowców i pasażerów. Na ich nieszczęście wypowiedziane. Zasłyszane i żałosne.
Widzieliście kiedyś minę kierującego przygotowującego się do wyprzedzenia? Często jest to spojrzenie tęskniące za rozsądkiem. Zmarszczone czoło przegrzane od obliczeń, kalkulacji, jak i kiedy wyprzedzić. A jak przyhamujemy, to i wyraz wielkiego niezadowolenia się wymaluje. Skoro widzicie jego wzrok, to w jakiej odległości jest za wami? 0,2 sekundy? Przy każdej prędkości to kompletne nieporozumienie. Takie sytuacje do codzienność. Tylko dzięki wyobraźni innych kierowców nie dochodzi do jeszcze większej liczby tragedii. Dlatego jeśli już ktoś za wami usilnie planuje wyprzedzanie, bezpieczniej będzie, gdy jeździcie zgodnie z zasadami jazdy defensywnej. Utrzymywanie dużych odstępów od pojazdów poprzedzających na poziomie powyżej 6 sekund daje pojazdowi wyprzedzającemu możliwość bezproblemowego wjechania przed nas. Duża przestrzeń strategiczna to mniejszy stres dla nas, bo nikt nie musi przed nami ostro hamować. Znika wrażenie wciskania się. Jeśli często obserwujemy obraz w lusterkach, unikniemy podbramkowych sytuacji. Niestety, prędzej czy później jakiś agresywny kierowca popełni błąd podczas wyprzedzania naszego samochodu, ale od nas będzie zależało, czy na takie sytuacje jesteśmy przygotowani i czy umiemy jemu i sobie pomóc.
Kierowcy uzależnieni od wyprzedzania dopóki żyją i cudem unikają wypadku, głęboko wierzą, że wszystko mają pod kontrolą i że tak ma być. Inaczej się nie da.
Najwięcej osób ginie latem, za dnia, na prostej dobrej jakości drodze. Ironia losu? Nie. To naturalne obniżenie czujności. Im lepsze warunki, tym szybsza jazda i permanentne wyprzedzanie. A gdy dojdzie do problemu, przy większej prędkości nie da się nad niczym zapanować. Dlatego też nie lekceważmy sytuacji z przeciwka, lepiej wcześniej zwolnić, niż później liczyć każdy metr hamowania.
Zimą za to kierowcy uparcie nie chcą uwierzyć, że należy jechać spokojnie i wolniej, i też wyprzedzają bez względu na warunki. Zawsze odnoszę wrażenie, że jestem najwolniejszy podczas ostrej śnieżycy ze zmienną nawierzchnią. Tylko później ci, którzy mnie wyprzedzili, wypadają z drogi i nie dojeżdżają do celu. Grzeją się u mnie w samochodzie, bo inaczej by zamarzli, czekając na lawetę. Ale dosłownie pięć minut wcześniej swoim aroganckim manewrem wyprzedzania pokazali mi, gdzie jest moje miejsce. Z góry ocenili, że na pewno jakiś niedzielniak jedzie, bo tylko 60 km/h. Dziwna sprawa.
Często ironizując zdaję sobie sprawę z tego, że każdy ma prawo popełniać błędy i nie wszystkie zachowania są zupełnie umyślne. Domyślam się także, iż w sposób przesadzony podejrzewam wielu kierowców o pełną premedytację nielogicznych i niebezpiecznych działań, ale gdzieś powinny być jakieś granice i normy. Jednak nie tam, gdzie są obecnie.
Bo wyprzedzanie, często bezsensowne, agresywne i niebezpieczne, jest normą, a płynna i efektywna jazda czymś wyjątkowym.
A czy Ty, drogi instruktorze nauki jazdy, potrafisz przejechać 300 km bez wyprzedzania?
Na podsumowanie zadajmy sobie następujące pytania: czy wyprzedzanie jest niezbędne w danej sytuacji? Co zyskam, co stracę?
W dzisiejszym ruchu prawie nic nie zyskujemy. Do stracenia mamy wszystko.
Adam Knietowski,
instruktor techniki jazdy,
koordynator szkoleń w ODTJ Toruńska Akademia Jazdy,
specjalista systemów Mobileye
Pingback: article source
Pingback: my link
Możliwość komentowania została wyłączona.