– Nie jestem zwolennikiem jakiejś konkretnej marki samochodu. Dla mnie najważniejsza jest jakość i wygoda. Wybieram auta, które są mi potrzebne do określonego celu. Muszą być niezawodne i dobrze skonstruowane – zdradza w rozmowie ze „Szkołą Jazdy” Karol Strasburger.
Jakub Ziębka: Przeczytałem, że jest pan miłośnikiem czynnego wypoczynku i często podróżuje swoim kamperem. To prawda?
Karol Strasburger: Tak. Wszystko zaczęło się wtedy, gdy w Niemczech podpatrzyłem znajomych Polaków, którzy przyjechali przerobionym przez siebie starym volkswagenem. Było to jeszcze w latach 80. Pomyślałem sobie wtedy, że jeżeli oni mogą, to dlaczego nie ja? Zabrałem się do pracy, choć nie było łatwo. Robiłem to własnym sumptem, choć oczywiście korzystałem z pomocy fachowców. Bez nich nie dałbym sobie rady. Podstawą do stworzenia kampera był bus.
Ile czasu zajęły panu wszystkie prace?
– Półtora roku. Uczyliśmy się na błędach. W tamtych czasach własnoręczne konstruowanie kampera było bardzo rzadko spotykane. Potem powstał kolejny tego typu samochód, tyle że większy, bardziej komfortowy, na dużo bardziej profesjonalnych podzespołach, których nie było już tak trudno zdobyć. Mam go do dziś.
Jak tworzy się kampera od podstaw?
– Bazą jest tzw. blaszak, który nie ma szyb, jest pusty w środku. Potem wszystko zależy od projektu, który musi być dostosowany do naszych potrzeb. Na pewno trzeba zacząć od podłogi, wygłuszenia i ocieplenia ścian, wstawienia okien. W moim pierwszym przerabianym samochodzie musiałem także podnieść dach, bo nie dałoby się tam swobodnie poruszać.
Łatwo się prowadzi taki pojazd?
– Z czasem tak, ale trzeba się najpierw tego nauczyć. Prawie każdy, kto zaczyna swoją przygodę z kamperem, ma obity prawy tył pojazdu. Ze mną nie było inaczej. Takim typem pojazdu inaczej się skręca, prawie jak autobusem. Oddzielną sprawą jest wysokość pojazdu. W niektórych miejscach trzeba uważać, żeby o nic nie zahaczyć.
Czy ma pan w pamięci jakąś szczególnie emocjonującą podróż kamperem?
– Tak, był to wyjazd do Grecji w momencie, gdy na Bałkanach rozpoczynała się wojna serbsko-chorwacka. Atmosfera była gęsta. Cała podróż była stresująca, przy powrocie brakowało paliwa, wojsko pozamykało drogi, widziałem zburzone domy. Tam, gdzie wypoczywałem, był pełen spokój.
To taki znak czasu. W jednym miejscu toczą się działania wojenne, w drugim, położonym stosunkowo blisko, panuje spokój.
Kiedy rozpoczęła się pana przygoda z motoryzacją?
– Z samochodami miałem styczność od dzieciństwa. Mój ojciec pracował w Polskim Związku Motorowym, bardzo interesował się motoryzacją. Miał DKW, małego fiata 500, potem AWZ P70. Wszystkie te auta wymagały inwencji własnej. Ciągle trzeba było przy nich dłubać. To była inna technologia, z której niektórzy mogą się teraz śmiać. Ale z drugiej strony, taka sytuacja sprawiała, że ludzie uczyli się technicznego spojrzenia na samochód. Miałem auta, w których sam ustawiałem powietrze w gaźniku, regulowałem zawory. Dlatego teraz umiem nieco więcej niż dolać płyn do spryskiwacza.
Ale czasy się zmieniły. Teraz bombarduje się nas informacjami o nowinkach technicznych: kamerze cofania, możliwości oglądania w aucie filmów. Coraz mniej można usłyszeć w reklamach o silniku, jego możliwościach.
Nie jest pan chyba zwolennikiem nowych technologii…
– Gadżety są fajne, pomocne, ale trzeba zachować umiar. Najgorszą rzeczą jest, gdy ktoś je posiada, a nie potrafi z nich skorzystać. A tak też się zdarza. Dla mnie podstawową rzeczą w samochodzie jest temperatura. Muszę też mieć dobrze przestrzennie ułożone zegary, obrotomierz, przydaje się nawigacja, ale oczywiście z najnowszymi aktualizacjami, dobre radio. To chyba tyle.
Jakim samochodem pan teraz jeździ?
– Po mieście najchętniej poruszam się smartem w wersji sportowej. Bardzo go lubię. Jest szybki i wygodny. Na dłuższe trasy biorę skodę superb, na wakacje jeżdżę kamperem.
Na co zwraca pan uwagę, gdy chce kupić nowe auto?
– Najważniejszym kryterium jest cena. Mając budżet rzędu 40 tys. zł nie będę przecież rozglądał się za autem wartym dziesięć razy więcej. Nigdy nie kupuję rzeczy, na które mnie nie stać. To podstawa. Ważna jest też użytkowość. Nie ma sensu kupować smarta, jeśli mamy pięcioosobową rodzinę. Na samym końcu zwracam uwagę na model, sylwetkę albo kolor.
Od razu muszę powiedzieć, że nie jestem zwolennikiem jakiejś konkretnej marki samochodu, znaczka. Dla mnie najważniejsza jest jakość i wygoda. Wybieram auta, które są mi potrzebne do określonego celu. Muszą być niezawodne i dobrze skonstruowane.
Zajmijmy się teraz ludźmi. Jakie cechy powinien posiadać dobry kierowca?
– Powinien być doświadczony, na własnej skórze doświadczyć różnych sytuacji drogowych, nawet ekstremalnych. Ważna jest umiejętność przewidywania oraz dostosowanie prędkości auta do swojej dyspozycji, umiejętności, miejsca i warunków na drodze. Nie chodzi o to, żeby jeździć wolno, bo jest to bezpieczne. Wcale nie, musimy to robić po prostu dobrze.
Dobry kierowca powinien mieć także pojęcie, co to jest międzygaz, kiedy jest odpowiedni moment, by zmienić bieg, musi wiedzieć, kiedy silnik jego auta pracuje dobrze albo źle. Dzięki temu można jechać dużo bezpieczniej. Krótko mówiąc: powinniśmy wiedzieć, czym dysponujemy.
Ważne są także sprawy techniczne. Podam tutaj przykład. Wymieniono mi koła. Okazało się, że jedna ze śrub nie została dokręcona. Dobrze, że mam w zwyczaju sprawdzać takie rzeczy, bo mogłaby wydarzyć się jakaś tragedia.
Czy czuje się pan bezpiecznie na polskich drogach?
– Różnie to bywa. Martwi mnie fakt łatwej dostępności szybkich samochodów dla ludzi młodych, którzy są sprawcami wielu wypadków drogowych. Niektórzy z nich mają naturę chuligana. Chcą pokazywać, kto na drodze rządzi, wyprzedzają w niebezpiecznych miejscach, trąbią bez powodu, wywierają na innych użytkowników drogi presję.
Zauważam także, że spora część rowerzystów i użytkowników skuterów nie zna przepisów ruchu drogowego albo nie chce się do nich stosować. Takie działania rodzą agresję, która staje się coraz bardziej zauważalna.
Najbezpieczniej czuję się na autostradzie. Tam większość kierowców stosuje się do obowiązujących przepisów.
Karol Strasburger – aktor filmowy, teatralny i telewizyjny. Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. Na ekranie debiutował w serialu „Kolumbowie” w 1970 roku. Rok później odniósł sukces dzięki tytułowej roli w dramacie wojenno-sensacyjnym „Agent nr 1” Zbigniewa Kuźmińskiego. Wystąpił w wielu filmach, m.in.: „Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni” (1971), „Życie rodzinne” (1971), „Noce i dnie” (1974). Dużą popularność przyniosła mu postać Władysława Niwińskiego w serialu „Polskie drogi” (1976). Teraz znany jest głównie z prowadzenia w TVP2 programu „Familiada”.