Jest taki cytat z filmu „Vabank”: „Z wiekiem maleje zapotrzebowanie na zysk, a rośnie popyt na święty spokój”. Na potrzeby naszej rozmowy wymieniłbym słowo „zysk” na „prędkość”, a wyrażenie „święty spokój” na „bezpieczeństwo” – mówi w rozmowie ze „Szkołą Jazdy” Sebastian Chmara, kiedyś znakomity polski wieloboista, teraz wiceprezes Polskiego Związku Polskiej Atletyki i dyrektor mityngu Pedro’s Cup.
Jakub Ziębka: Na początek chciałbym pogratulować panu iście ułańskiej fantazji!
Sebastian Chmara: Dziękuję, ale nie bardzo kojarzę, o co chodzi…
To podpowiem. Gdańsk, rok 2002, mityng BALT.
– Już wiem! Na pewno nawiązuje pan do zakładu z Arturem Partyką (skoczek wzwyż, medalista igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata i Europy – przyp. red.).
Tak. Przypomni pan, o co się założyliście?
– Było to pod koniec naszej kariery sportowej. Rywalizowaliśmy w skoku wzwyż. Przed mityngiem uzgodniliśmy, że ten, kto przegra, stawia drugiemu dobrej klasy samochód. Skoczyliśmy tyle samo, ale wykonałem mniej prób na ostatniej zaliczonej wysokości. Okazałem się więc od Artura lepszy, ale samochodu nie wygrałem. Kwota równa wartości auta została przekazana na cele charytatywne.
Więcej takich zakładów samochodowych nie było, ale… Pamiętam, że w 1998 roku okazałem się zwycięzcą prestiżowego mityngu halowego w Tallinie w Estonii, organizowanego przez znakomitego wieloboistę Erki Noola, w którym nagrodą główną było właśnie auto.
Jakie?
– Był to hyundai. Jednak ostatecznie sobie nim nie pojeździłem. Zadecydowały względy praktyczne. Nie chciałem po prostu wybierać się nim w podróż powrotną do Polski. Dlatego sponsor imprezy przekazał mi równowartość ceny samochodu.
A czym pan teraz jeździ?
– Mam dwa auta, audi A6 i toyotę land cruiser 120. Każdy z nich ma zupełnie inne przeznaczenie. Land cruiser jest samochodem rodzinnym, bezpiecznym, zupełnie bezawaryjnym. Doskonale nadaje się na przykład na wypad z rodziną na wczasy. Jest duży, pakowny i komfortowy. Poza tym bardzo się do niego przyzwyczaiłem. To już jest druga taka moja toyota. Oczywiście ma także jakieś wady. Jest niezbyt szybka, dużo pali, ale i tak ją lubię.
Z kolei audi służy mi jako środek transportu między miastami. Jestem człowiekiem, który dużo podróżuje, pracuje w różnych miejscach. Audi się do tego doskonale nadaje. Świetnie się to auto prowadzi, poza tym też jest bezpieczne i bezawaryjne.
Czym więc się pan kieruje przy wyborze auta?
– Dla mnie najważniejsze jest bezpieczeństwo, więc mile widziane są wszystkie systemy, które je poprawiają. Jestem też przywiązany do automatycznej skrzyni biegów i skórzanej tapicerki.
Nie wzbraniam się także przed różnymi gadżetami. Ale z nimi jest tak, że zwracamy na nie uwagę przy zakupie auta, a potem zupełnie z nich nie korzystamy. W moim audi jest na przykład system automatycznego parkowania. Jak na razie nie użyłem go ani razu.
Ale te wszystkie nowinki pokazują, w jaką stronę idzie współczesna motoryzacja. W każdym aucie mam nawigację, systemy muzyczne czy zestawy do rozmów telefonicznych. Dzisiaj to już po prostu standard. Nie wyobrażam sobie także dłuższej jazdy bez tempomatu. Ze wszystkiego można korzystać, ale z głową.
Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale chyba nie jest pan zwolennikiem szybkiej jazdy…
– To pewnie dlatego, że tak często podkreślam swoje przywiązanie do bezpieczeństwa. Posłużę się cytatem z filmu „Vabank”: „Z wiekiem maleje zapotrzebowanie na zysk, a rośnie popyt na święty spokój”. Na potrzeby naszej rozmowy wymieniłbym słowo „zysk” na „prędkość”, a wyrażenie „święty spokój” na „bezpieczeństwo”. W kiepskich warunkach atmosferycznych, na terenie zabudowanym nie pozwalam sobie w ogóle na szybką jazdę. Inaczej jest na autostradzie, w dodatku kiedy porusza się po niej niewielka liczba aut. Wtedy pozwalam sobie na nieco więcej.
Nie znaczy to wcale, że samochód nie powinien mieć przyspieszenia. To też jest element bezpieczeństwa, zwłaszcza przy wyprzedzaniu. Tym bardziej że najczęściej poruszamy się po drogach niższej kategorii niż autostrady. Ale na szczęście tych drugich jest w Polsce coraz więcej. Dzięki nim znacznie zmniejszył się czas przejazdu między miastami, wzrosło także bezpieczeństwo na drogach.
A jak sprawa wygląda z temperamentem? Jest pan raczej spokojnym czy dość impulsywnym kierowcą?
– Staram się być spokojny, ale wkurza mnie tyle rzeczy… Jeśli się we mnie gotuje, staram się włączyć muzykę i pomyśleć o czymś przyjemnym.
Proszę zdradzić naszym czytelnikom, co pana wkurza.
– Nie mieszkam w Warszawie, ale często tam bywam. Kiedy jeżdżę autem po stolicy, denerwuje mnie taka twarda walka, którą toczą między sobą tamtejsi kierowcy. Próba skorygowania kierunku jazdy, zmiana pasa ruchu jest czasami wręcz niemożliwa. Dlaczego? Bo nikt nie chce mnie wtedy wpuścić. A ja nie znam doskonale Warszawy, czasami się po prostu mylę…
Nie lubię też nadmiernego trąbienia, wulgarnej gestykulacji, wystawionego środkowego palca. Przecież każdy z nas popełnia jakieś błędy… Denerwuje mnie także, gdy kierowcy nie zachowują odstępu między samochodami.
Cofnijmy się jeszcze do początku pana przygody z motoryzacją. Jak poszedł egzamin na prawo jazdy?
Zdałem! Było to w Bydgoszczy, w latach 90. Nie mogę sobie tylko przypomnieć, jakie to było auto… Przejechałem jakieś 10 – 12 km, nie popełniłem wielkich błędów, więc prawo jazdy dostałem.
Trochę później zdawałem także egzamin na kategorię B+E. Tu już było trudniej. Szczególnie jeżeli chodzi o parkowanie samochodu z przyczepą i przejechanie łuku. Ale też sobie poradziłem!
Po zdanym egzaminie przyszedł czas na kupno pierwszego samochodu. Pamięta go pan?
– Oczywiście. Razem z żoną kupiliśmy sobie żółtego malucha. Od początku strasznie świszczały nam boczne drzwi. Potem wyjechałem trenować do Stanów Zjednoczonych. Gdy wróciłem, zauważyłem, że już nie świszczą. Co to oznaczało? Że z samochodem coś się stało. Co się okazało? Podczas mojej nieobecności auto pożyczył szwagier. No i doszło do małego wypadku, auto przewróciło się na bok. Trzeba było go więc naprawić. Dzięki temu zlikwidowany został ten charakterystyczny świst.
Wspomniał pan o swojej podróży do Stanów Zjednoczonych. Chyba nikt nie kocha tak swoich aut, jak Amerykanie.
– Pojechałem tam na zaproszenie zmarłej niestety niedawno Eli Krzesińskiej, wspaniałej lekkoatletki, złotej i srebrnej medalistki igrzysk olimpijskich w skoku w dal. Kiedyś umówiliśmy się, że jak dobrze umyję jej auto, czyli toyotę, to będę mógł wyjść na miasto z jej mężem Andrzejem. Ten od razu powiedział, że jej w tej kwestii nie zadowolę. Przekonałem się, że to prawda. Naprawdę się starałem, myłem samochód przez trzy godziny. Na koniec Ela spytała mnie, czy w ogóle zacząłem już pracę. Dlaczego? Bo zauważyła ślad palca na srebrnych obramowaniach od drzwi. Wychodzi na to, że nikt nie kochał swojego auta tak, jak Ela Krzesińska, osoba mieszkająca długo w Ameryce, ale jednak Polka.
Sebastian Chmara – były polski lekkoatleta, który specjalizował się w wielobojach. W 1998 roku został halowym mistrzem Europy, rok później – halowym mistrzem świata w siedmioboju. Po zakończeniu kariery sportowej był m.in. komentatorem i ekspertem podczas transmisji zawodów lekkoatletycznych w TVP oraz wiceprezydentem Bydgoszczy. Teraz pełni funkcję wiceprezesa Polskiego Związku Polskiej Atletyki, jest też dyrektorem mityngu Pedro’s Cup.
zdjęcie: Zorro2212 (Praca własna) [CC BY-SA 4.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0)], Wikimedia Commons
Pingback: Fryd carts
Pingback: https://www.buoyhealth.com/blog/health/phenq-reviews
Pingback: click now
Pingback: harem77
Pingback: see this page
Możliwość komentowania została wyłączona.