Jesteś pracodawcą? Ciężko pracujesz? Starasz się rozwijać jakość szkolenia i wzmacniać przewagę nad konkurencją? Chcesz zatrudniać nowych pracowników, zwłaszcza instruktorów nauki jazdy? No to masz… problem!
Zaczyna się od publikacji ogłoszenia o pracę na znanych portalach ogłoszeniowych. Nie jesteś jedynym poszukiwaczem talentów, więc musisz się liczyć z tym, że będzie ich więcej i trzeba się przebić. Przygotowujesz więc dobre ogłoszenie.
Potem pozostaje już tylko sprawdzać skrzynkę mailową i selekcjonować CV do rozmów kwalifikacyjnych. I tu pojawia się pierwszy kłopot. Nikt nie pisze i nie dzwoni. Czas leci, kursanci zaczynają się niecierpliwić, bo nie ma ich kto szkolić. Z każdym dniem będzie coraz gorzej.
Co dalej? Nie ma sensu siedzieć z założonymi rękami. Wkrada się desperacja. Sięgasz po tradycyjne narzędzia. Naklejasz na samochodową szybę kartkę z napisem „Poszukiwany instruktor nauki jazdy – zatrudnię od zaraz, oferuję wspaniałe warunki”. Natychmiast zastanawiasz się, czy oferujesz rzeczywiście tak dużo. W sumie chyba nie jest źle, ale nie masz pewności. Czekasz i… dalej nic.
Na urząd pracy trudno liczyć. Jesteś jednak sfrustrowany, więc dzwonisz i pytasz. Chętnych brak. Przynajmniej spróbowałeś. Myślisz dalej. To może inny urząd? Na przykład wydział komunikacji, dział nadzoru nad OSK. Idziesz i rozmawiasz. Jest kulturalnie, ale urzędnik nie ma dla ciebie dobrych informacji. Mówi, że od ponad roku w mieście nie pojawił się ani jeden nowy instruktor, nikt też się nie „reaktywował”. Co więcej, kilkunastu instruktorów skreślono z listy, bo nie dopełnili formalności.
„A ile pan daje?”
Co dalej? Może wypadałoby pogadać z kolegami na placu manewrowym, oni na pewno kogoś polecą. Pełen nadziei pędzisz tam jak oszalały. Pytasz instruktorów, ale każdy mówi to samo: „Nie znam nikogo, mam kolegę, ale on odszedł z branży po zmianach w ustawie w 2013 roku”. W tym momencie pada kluczowe pytanie: „A ile dajesz?”. Konsternacja. Odpowiadasz zachowawczo: „Byłbyś zainteresowany, przecież masz pracę?”. Odpowiada: „No tak, ale może dasz więcej?”.
Na placu spotykasz również przedsiębiorcę w trakcie szkolenia. Pytasz, czy nie zna jakichś instruktorów. Odpowiada: „Co ty, sam szukam już od kilku miesięcy”.
Mijają kolejne dni. Dzwoni pierwszy telefon. Słyszysz pewny siebie głos pytający, czy to ty szukasz pracy. Nawet nie zdążysz odpowiedzieć, nim usłyszysz drugie pytanie: „A ile pan daje?”.
W ciągu miesiąca odbierasz średnio trzy telefony. Każda rozmowa wygląda dokładnie tak samo. Zastanawiasz się, czy naprawdę chcesz zatrudniać kogoś, kto nawet się nie przedstawia i zaczyna rozmowę od negocjowania warunków finansowych. Przecież zawsze sobie mówiłeś, że dla pracownika pieniądze nie mogą być nadrzędną wartością. Są bardzo ważne, ale to nie wszystko. W branży edukacyjnej liczy się coś więcej. Jednak jeśli nikogo nie zatrudnisz, dalej nie będzie miał kto szkolić kursantów, o których tak mocno przez lata walczyłeś. Masz im teraz odmawiać?
Na pytanie „ile?” odpowiadasz, że na tym etapie jest to tajemnica handlowa, którą ujawniasz, jak zdecydujesz się na zatrudnienie. Wiesz, że taka postawa jest uzasadniona i profesjonalna. Niestety, nie jest skuteczna. Reakcja instruktora cię zaskakuje: „Lepiej niech pan powie, bo mam już kilka ofert i chciałem wybrać najlepszą”. Człowiek ten nie jest zbyt miły ani elokwentny i ogólnie wypada, jak na szkoleniowca, słabo.
Role się odwróciły
Zdajesz sobie sprawę, że w tej branży role się po prostu odwróciły. Nie przeprowadziłeś ani jednej rozmowy kwalifikacyjnej. Do niedawna, zanim kogoś zatrudniłeś, przeprowadzałeś średnio pięć, dziesięć rozmów i wybierałeś najlepszego. A teraz to nie ty przesłuchujesz kandydata, tylko odwrotnie. To nie kandydat stara się zrobić pozytywne wrażenie na pracodawcy, tylko odwrotnie. Jak to jest możliwe i czy jest zdrowe?
Czas ucieka, a wraz z nim kursanci, którzy tracą cierpliwość. A ty na domiar złego dowiadujesz się, że twój instruktor przechodzi do innej szkoły. Przecież tyle lat współpracowaliście! Właściciel innej szkoły zadzwonił do niego i powiedział „Chodź do mnie! Nie wiem, ile on ci daje, ale ja obiecuję, że dam ci więcej”.
Jesteś zdruzgotany. Kto będzie szkolił? Jeśli wszystkie metody zawiodły, musisz wziąć sprawy w swoje ręce. Szkolisz sam, po szesnaście godzin dziennie. Wytrzymujesz miesiąc. Sztucznie zwiększasz cenę kursu (np. o 150 zł), co skutecznie odstrasza klientów.
Czy tak to powinno wyglądać?
Gdzie podziali się instruktorzy? Co stało się z tą branżą? Marzyłeś o rozwoju, masz bardzo dobrą jakość szkolenia, wysoką zdawalność, jesteś z tego znany, masz klientów, a teraz oni uciekają. Sytuacja się odwraca. Instruktor, który od ciebie odszedł, wraca już po miesiącu. Właściciel tamtej szkoły zupełnie nie wywiązał się z obietnic finansowych. Okazało się, że żerowanie na instruktorach jest u niego standardem. Nie wypłacił wszystkich pieniędzy, bo mu się, jak mówi, „pomyliło” brutto z netto. Przestrzegam instruktorów przed praktykami nieuczciwych przedsiębiorców, ponieważ tego typu niesłowność stosowana jest przez nich z pełną premedytacją. Przed zatrudnieniem trzeba wszystko dokładnie uzgodnić i zadbać, by wszelkie ustalenia były klarowne i zapisane w umowie.
Kto jest winny?
Instruktorzy przebranżowili się po zmianie ustawy z 19 stycznia 2013 roku. Nie mieli wyboru. W niektórych szkołach stawki spadły wówczas nawet do 7 zł netto na godzinę. Teraz to pracodawca nie ma wyboru i musi uczestniczyć w licytacji „kto da więcej za instruktora”, a nawet przyjmować ludzi bez żadnej selekcji z ryzykiem, że przyniosą więcej szkód niż pożytku.
Tej sytuacji częściowo winny jest ustawodawca, który przed laty nieudolnie wdrażał zmiany i skutecznie zniechęcił do robienia kursów nauki jazdy. Potężne spadki ruchu w szkołach doprowadziły do upadłości wielu z nich, zniechęcając instruktorów do pozostania w branży.
Jednak największą szkodę szkoły jazdy wyrządzają same sobie. Kryzys minął, jednak w branży dalej nie ma pieniędzy, więc nic dziwnego, że nikt nie chce pracować jako instruktor. A pieniędzy nie ma, bo usługi są słabo wyceniane. Minimalna cena kursu to temat poruszany tylko w kuluarach. Nie ma co liczyć, że szkoły jazdy przestaną walczyć na ceny. Właśnie, dlaczego nie? Skąd taki rozrzut cenowy, że w jednej szkole kurs jest za 1500 zł, a w drugiej za 1000 zł i to w tym samym mieście? Dlaczego wciąż wyceniamy kursy jak dziesięć lat temu? Tak wcale być nie musi.
Czy ludzie zapłacą za solidność?
Prowadzimy mocne szkoły i zazwyczaj robimy to dobrze. Ale mocne niekoniecznie znaczy większe. Doskonałe kursy są w stanie przeprowadzać zarówno szkoły zatrudniające dwóch instruktorów, jak i mające ich dwudziestu. Dlaczego ludzie nie mieliby zapłacić za solidność swojego szkoleniowca? Edukujmy swoich klientów, chwalmy się swoimi wynikami. Poświęcajmy temu tematowi kilka minut na wykładach. Prośmy swoich klientów o publikacje opinii na nasz temat w mediach społecznościowych, na stronach internetowych, pokazujmy statystyki zdawalności. Przypominajmy kursantom, że to właśnie statystyki wskazują, jakie mają szanse, by zaoszczędzić na egzaminach poprawkowych (przecież to aż 140 zł). Niech kursanci dowiedzą się, że dobra nauka wpływa na pozytywną atmosferę, minimalizuje stres. To zarazem fajna przygoda, egzamin zdany za pierwszym razem, a potem śmiała i bezpieczna jazda własnym autem. Przekonujmy kursantów, że warto taki kurs zrobić i za niego zapłacić.
Tak, możemy!
Zadanie polega na rozprzestrzenianiu informacji o naszych dokonaniach. Inwestujmy w to. Zwróci się z nawiązką. Nie dajmy się prowokować „zaniżaczom” cen. Wykończmy ich jakością szkolenia i ogromną wartością, jaką w pocie czoła przekazujemy naszym kursantom. Ludzie to docenią. Zarówno dobrym słowem, jak i pieniędzmi. Branża może się sprofesjonalizować tylko dzięki nam, nie urzędnikom, ustawodawcom czy innym działaczom. Skoro im nie udało się to przez kilka dekad, to teraz ma się coś zmienić? Jeśli wykonamy swoją robotę jak należy, to nam się uda.
Czy bardziej opłaca się sprzedawać tanie, czyli słabe kursy, czy też przykładać się i otrzymać za to godne wynagrodzenie? Za dobre szkolenie otrzymujemy nie tylko pieniądze, mamy też satysfakcję z radości kursanta, który nie dość, że świetnie zdaje egzamin, to jeszcze czuje się za kierownicą pewnie i bezpiecznie. A po takiej przygodzie zapamiętuje ciebie i szkołę, którą reprezentujesz, przez wiele lat. Chce ci się pracować, wstawać wcześnie rano i szkolić kolejne pokolenia. Frustracja odchodzi. A z nią obawy o przyszłość pracy i branży. Przestajesz myśleć o marnowaniu talentu pracując w innej branży tylko dla pieniędzy (najczęściej transportowej – autobusy, tiry). Jakość twojego życia może się polepszyć. To da się zrobić.
Jeśli w branży będą pieniądze za dobrze wyceniane kursy, powrócą także instruktorzy. Ale przyjmowani będą tylko najlepsi, gdyż przejdą prawidłową, zdrową rekrutację. Wyselekcjonuje się ich na podstawie wartości, jakie mogą wnieść do szkoły. Byłyby one wreszcie adekwatnie wynagradzane finansowo. To będzie opłacało się wszystkim. To jest realne.
Dobry kurs kosztuje!
Na razie ceny kursów ustalamy my, nie ustawodawca. Zjawiska dumpingu cenowego oczywiście nie zredukujemy do zera. „Janusze OSK” niech sprzedają się za półdarmo, klient niech zweryfikuje. Zaręczam, że długo już nie przetrwają. Dzisiejsza młodzież nie będzie płacić za bylejakość. Te czasy się kończą.
Wykorzystajmy to. Wartościowy kurs musi kosztować, jak wszystko, co dobre! Dzięki prawdziwym, solidnym szkoleniom mamy dobrych kierowców, a oni tworzą bezpieczeństwo na naszych drogach. To nie mandaty, policja, lepsze drogi i nowoczesne samochody. To nasze kursy tworzą nowe pokolenie kierowców. Uświadamiajmy to, bo od tego trzeba zacząć poprawę bezpieczeństwa na polskich drogach.
Życzę nam wszystkim głowy na karku, siły w opanowaniu emocji, by umiejętnie kontrolować ceny kursów, dawać sobie szanse prowadzenia wysokiej jakości szkoleń dużej liczbie kursantów, pozwalając realizować się zawodowo i godnie przy tym żyć.
Marek Kasprzyk, właściciel szkoły jazdy Quattro z Krakowa i Nowego Sącza
nie liczyl bym ze mlodziez pojdzie za wieksze pieniadze do tz dobrej szkoly.Radze zmienic zawód tak jak ja .pieniedzy nie bedzie w tym zawodzie a dodatkowo obsesyjne kontrole WK w Gorzowie pod wodza dyr. Kubika.Ustawodawca traktuje ins.jak debila bo kaze mu przechodzi jakies szkolenia coroczne.Ale nie jest takim debilem jak lekarze z ktorych to nie kazdy ma komputer i nie kazdy sie na nim zna.instruktor musi,,jakis podpis kwalifikowany.musi umiec pobrac i wyslac perz internet i specjalny program do WK informacje o kursancie o kursie szególowo kiedy o ktorej zaczyna jaki kurs,,ja dalem sobie spokój juz nie szkole i dziwie sie sam sobie ze trwalem w tym zawodzie tak dlugo chyba bylem glupszy niz dyr, Kubik
Panie szanowny a co mozesz zaproponowac instruktorowi jak kurs kosztuje 1300 a nawet 1600zl ??Jako wlasciciel OSK zeby dac inst zarobic na umowe o prace podnioslem cene kursu do4000zl i zamknąłem szkole, bo nikt nie zapisal sie .Ktos kto nie uczyl jezdzic nie ma pojecia jaka to wyczerpujaca praca.wyceniam ją na 4000zł netto .jaka szkola jazdy zaplaci tyle?jak trzeba byc zdesperowanym zeby uczyc popoludniami i weekendy i dni swiateczne bo tak pasuje kursantom za 1600zl bez umowy?
Pingback: Best universities in Africa
Możliwość komentowania została wyłączona.