– Samochód to taki mój azyl, w którym tak głośno śpiewam, że ludzie zwracają na mnie uwagę na skrzyżowaniach. Jazda autem sprawia mi ogromną przyjemność. Niejednokrotnie po koncertach jestem niesamowicie zmęczony, ale gdy wsiadam do samochodu, momentalnie odżywam – mówi w rozmowie ze „Szkołą Jazdy” Staszek Karpiel-Bułecka, lider zespołu Future Folk.
Jakub Ziębka: Słyszałem, że jeśli chcę porozmawiać z góralem pełną gębą, powinienem zgłosić się do Staszka Karpiela-Bułecki. Tak też zrobiłem. Jaki jest więc prawdziwy góral?
Staszek Karpiel-Bułecka: W sumie to dosyć nietypowy, bo chwilowo od siedmiu lat mieszkający w Warszawie. Ale to na Podhale wracam, kiedy tylko mogę, czuję się tam najlepiej. To kwestia genów. Pochodzę z góralskiej rodziny, zarówno ze strony taty (Karpiel-Bułecka), jak i mamy (Bachleda-Curuś).
Góral pełną gębą szanuje swoją tradycję, zawsze mówi, co mu leży na wątrobie, lubi ludzi. Umie posługiwać się gwarą, ale akurat teraz nie będę jej używał, bo byśmy się pewnie nie dogadali. No i kocha muzykę. Choć zespół, w którym jestem wokalistą, czyli Future Folk, nie gra tradycyjnej góralskiej muzyki. Eksperymentujemy, mieszamy ją z elektroniką.
A co z miłością do zwierząt? Bo przeczytałem, że np. pana ojciec, jakby tylko mógł, jeździłby na koniu, a nie samochodem. Młody Karpiel-Bułecka też tak ma?
Tutaj się od ojca różnię. Jestem fanem motoryzacji. Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale w swoim życiu udało mi się pojeździć wieloma samochodami. Wychodzę z założenia, że lepiej zmieniać auta, niż kobiety.
Dzisiaj często traktuje się samochód jak lodówkę. Używa się go, a potem sprzedaje lub wyrzuca. Ja myślę o autach trochę inaczej. Jeśli już je kupię, to bardzo o nie dbam. Pewnie bierze się to choćby z tego, że dużo jeżdżę, np. na koncerty.
Pociąg do motoryzacji to stara czy raczej świeża sprawa?
Do aut ciągnęło mnie już, jak byłem młody. Przyznaję się bez bicia, zanim zrobiłem prawo jazdy, zdarzało mi się jeździć bez tego dokumentu. Taką miałem gorącą krew. Ale jak tylko zdałem egzamin, postanowiłem zarobić na swój pierwszy samochód. Nie chciałem brać pieniędzy od rodziców, bo wiadomo, inaczej by to wszystko smakowało.
W tym celu pojechałem do Stanów Zjednoczonych. A samochód kupiłem w Niemczech. Było to alfa romeo 147. Na tamte czasy to była maszyna! Ale długo mi nie posłużyła, zacząłem mieć z nią problemy. W końcu musiałem samochód sprzedać. I kupiłem inny. Tym razem był to volkswagen golf IV. Nieźle go wspominam, jeździłem nim długo, zanim… nie wybuchł mi silnik.
A teraz czym pan jeździ?
Audi A6 w wersji kombi. Ze względu na to, że mam rodzinę, nie jest to już tzw. auto kawalerskie, czyli dla dwóch osób. Poza tym muszę do niego zmieścić jeszcze choćby narty. Bardzo dobrze je oceniam i coś mi się wydaje, że szybko się go nie pozbędę. Jest wygodne i szybkie.
W ogóle bardzo sobie cenię niemieckie marki. Są solidne, nic nie trzeszczy, nie piszczy. Niedawno jeździłem bmw, też sobie chwaliłem. Ale audi to audi, bardziej dopracowane w detalach, no i ten napęd quattro, przydatny nie tylko w górach… Można takimi samochodami pojeździć więcej niż trzy lata, a w dzisiejszych czasach to wcale nie jest takie oczywiste.
Czy jest jakieś auto, które darzy pan jakimś szczególnym sentymentem?
Jest, i nie jest to żadne z tych, które wcześniej wymieniłem. Kiedyś z moją narzeczoną mieliśmy okazję kupić sobie mazdę MX-5. Bardzo fajny kabriolecik. Mówią, że chęć na takie auta przychodzi, kiedy jest się już dojrzałym człowiekiem, ale ja byłem wtedy stosunkowo młody.
Kupiliśmy go we Włoszech przez mojego przyjaciela, teraz prezydenta Mazdy na Europę. Auto odebraliśmy w Merano (jedno z najbardziej znanych tyrolskich uzdrowisk – przyp. red.), po czym wsiedliśmy do niego i przejechaliśmy latem spory kawałek tego kraju. Ta wycieczka bardzo fajnym autem tak zapadła mi w pamięć, że właśnie mazdę MX-5 wspominam ze szczególnym sentymentem.
Mam też motoryzacyjne marzenie. To porsche 911 4S. Choruję na to auto już od jakiegoś czasu. I nie jest to związane z chęcią szpanowania, czy, jak niektórzy mówią, ze starzeniem się. Ten samochód ma po prostu duszę. Ale z drugiej strony trochę kosztuje. No cóż, pożyjemy, zobaczymy, czy uda mi się je kiedyś kupić Choć myślę oczywiście o rynku wtórnym.
Skoro jesteśmy przy wspomnieniach, zapytam o egzamin na prawo jazdy.
Pamiętam autobus jadący do Nowego Sącza, w którym uczyłem się teorii. Był to rok 2000. W drodze umiałem wszystko. Ale na sali egzaminacyjnej nie było już tak lekko. Zestresowałem się i wszystko pozapominałem. Ale uratowało mnie to, że jestem wzrokowcem. Kiedy zobaczyłem przed sobą kartkę z pytaniami, zacząłem automatycznie zaznaczać poprawne odpowiedzi. Bo pamiętałem, gdzie one się znajdują. Test oddałem jako pierwszy, nie trwało to długo. I co najważniejsze – zdałem. Jazda była już tylko formalnością. Egzaminator był równym gościem, nie robił mi pod górkę. Ale trzeba też przyznać, że nawet wtedy miałem dobry feeling w jeździe.
Pamiętam też, że zdawałem egzamin w momencie, gdy do WORD-u wchodził fiat punto. I w stosunku do wcześniejszego auta zupełnie inaczej wbijało się bieg wsteczny. Kilka koleżanek się na tym przejechało. Nie zdały jeszcze na placu, bo nie umiały wbić wstecznego.
Wróćmy do teraźniejszości. Podejrzewam, że wokalista Future Folk bardzo dba, żeby w jego samochodzie znalazł się dobry zestaw audio, prawda?
To podstawa. Strasznie nie lubię, jak coś szeleści, szumi, nie gra dobrze. Tym bardziej że ja muzyki słucham głównie w aucie. Jak się czegoś uczę, np. tekstów piosenek, ostatnio utworów Marka Grechuty, to też tam. Samochód to taki mój azyl, w którym często tak głośno śpiewam, że ludzie zwracają na mnie uwagę na skrzyżowaniach.
Jazda autem sprawia mi ogromną przyjemność. Niejednokrotnie po koncertach jestem niesamowicie zmęczony, ale gdy wsiadam do samochodu, momentalnie odżywam. Czyli to taki azyl, który jeszcze potrafi regenerować.
Na koniec zapytam o pana udział w programie Azja Express, ale pod kątem motoryzacji. Jak się jeździ w Indiach i na Sri Lance?
To jest jakiś kosmos! Na Sri Lance wymijanie na czwartego autobusem to zupełna norma. I to nie na prostej drodze, tylko na zakręcie. Pasażerów w takich autobusach jest tylu, że dosłownie wiszą na drzwiach. Na zakrętach dotykali tyłkami asfaltu. Ale jakoś to działa. Ja żadnego wypadku tam nie widziałem. Inna sprawa, że tam ekspresowe autobusy mają pierwszeństwo. Wszyscy inni użytkownicy dróg je puszczają, nawet kierowcy tuk-tuków, czyli autoriksz. I jadą ostro, nawet ponad 120 km/h w miastach. Z hamowaniem też jest nieźle. U nas kierowcy autobusów zwalniają na długo przed przystankami. A tam? Trzy metry przed…
Przypomniała mi się jeszcze jedna ciekawa rzecz. Mianowicie korek w Indiach. W zasadzie nie wiem, czy powinienem to zjawisko właśnie tak nazywać. Bo u nas w korku się stoi, samochody się prawie nie ruszają. U nich przeciwnie. Samochody dosyć sprawnie się przemieszczają. Jak widać, jazdę w takich ciężkich warunkach Hindusi opracowali do perfekcji!
Staszek Karpiel-Bułecka – polski piosenkarz, lider i wokalista zespołu Future Folk, łączącego muzykę góralską z elektroniczną. W 2011 roku brał udział w trzynastej edycji Tańca z Gwiazdami, jesienią tego roku TVN wyemitował odcinki z drugiej edycji programu Azja Express, w którym również wystąpił. Stryjem Stanisława jest Sebastian Karpiel-Bułecka, lider zespołu Zakopower.
Pingback: ดูซีรี่ย์ออนไลน์
Możliwość komentowania została wyłączona.