W Płocku nie ma ani jednego znaku „Strefa ruchu”. Choć właściciele terenów mogą ustawiać je na swoich ulicach już od tygodnia. Mogą, ale chyba się nie kwapią – donosi „Gazeta Wyborcza”.
Do tej pory na drogach wewnętrznych policjanci czy strażnicy miejscy nie mogli wypisywać mandatów m.in. za jazdę bez prawa jazdy, nieprawidłowe przewożenie dzieci, niezapięte pasy bezpieczeństwa, jazdę po osiedlu bez świateł czy przekraczanie prędkości. Tydzień temu weszły w życie rozporządzenia ministrów infrastruktury oraz spraw wewnętrznych i administracji, które wprowadziły znak „Strefa ruchu”. To biała tablica z takim właśnie napisem i symbolem samochodu. Właściciele terenu – czyli np. administratorzy osiedli czy właściciele hipermarketów i parkingów przed nimi, mogą (choć nie muszą) postawić na swoim terenie ten znak. I dzięki temu policjanci czy strażnicy mogliby karać za każde naruszenie kodeksu drogowego. Ustanowienie strefy ruchu spowoduje, iż na zaczną tam obowiązywać wszystkie przepisy ruchu drogowego. Czyli super. Tyle że nie do końca.
Sprawdziliśmy w płockiej straży – do tej pory w mieście nie pojawił się ani jeden taki znak. – Po pierwsze jest z pewnością na to za wcześnie – uważa Jolanta Głowacka, rzeczniczka naszych municyplanych. Jest jednak przekonana, że „Strefy ruchu” zaczną się w końcu pojawiać. – Bo wielokrotnie mieszańcy osiedli prosili nas o interwencję w sprawach np. samochodów blokujących przejazd czy kierowców, którzy parkowali przed sklepami na miejscach przeznaczonych dla osób niepełnosprawnych. Droga czy parking okazywały się jednak terenem prywatnym, bez zgody właściciela interweniować nie mogliśmy. Jest jeszcze druga sprawa – miejsca parkingowe. W marcu tego roku pisaliśmy o znaku „Strefa zamieszkania”, utrapieniu wielu płockich osiedli, szczególnie Podolszyc. Jeśli taki znak stoi u wlotu uliczki, oznacza to, że można na niej parkować tylko w miejscach wyznaczonych. Czyli – prawie nigdzie. Ludzie opowiadali więc, że przymykają oko na znak i parkują gdzie popadnie. A policja i straż przyznawały, że przymykają oko na owo parkowanie. Chyba że ktoś zostawi swój samochód w miejscu, które ewidentnie utrudnia życie innym, wtedy wkraczają do akcji. Problem rodzi się, kiedy złośliwy sąsiad wzywa mundurowych i prosi o interwencję w sprawie konkretnie naszego auta. Funkcjonariusze nie mogą odmówić, bo przecież samochód ewidentnie stoi źle. I choć cała ulica zapchana jest samochodami, które stoją nie w miejscach wyznaczonych, to my jako jedyni dostajemy mandat. – Znak, mimo swoich zalet – jak np. pierwszeństwo dla pieszych, pozbawia ludzi miejsc parkingowych, generuje fikcję i jest narzędziem walki w rękach zwaśnionych sąsiadów – podsumowywali nasi rozmówcy. Chodzi o to, że ze znakiem „Strefa ruchu” jest dokładnie taka sama sytuacja. On także wymaga, by na oznaczonej nim ulicy parkować tylko w miejscach wyznaczonych. – Wystarczy, że stanie przy mojej ulicy – opowiada nam mieszkanka Zielonego Jaru. – Zniknie jakaś setka miejsc do zaparkowania.
– Najlepiej dobrze się zastanowić, czy nowy znak przyniesie więcej korzyści czy szkód – podsumowuje Głowacka.
źródło: Gazeta Wyborcza
Pingback: look at these guys
Pingback: ks pod
Pingback: Dan Helmer
Pingback: her latest blog
Możliwość komentowania została wyłączona.