Felieton Janusza Ujmy.
Ceny za podstawową kategorię prawa jazdy mamy w Polsce dowolne i dyktuje je rynek, a ceny poniesionej śmierci w wypadku drogowym nie da się ściśle ustalić – tak samo jak nie da się ustalić ceny honoru. Ogólnie ktoś kiedyś odważył się śmierć poniesioną w wypadku drogowym wycenić w przybliżeniu w granicach około miliona złotych – celem określenia trzydziestomiliardowych strat, jakie rocznie ponosimy na skutek wszystkich wypadków drogowych. Kiedy w wypadku drogowym ginie nam dobrze zapowiadający się student, który w przyszłości mógłby być twórcą leku na nieuleczalną chorobę lub epokowego patentu, to trudno mówić tutaj o cenie. Pozostawmy ten temat na boku, a zajmijmy się w ogóle cenami, którymi możemy operować w różnym kontekście, jak np. cena danego towaru, cena wynagrodzenia, cena usługi itd. W naszej branży niemal na każdym zebraniu od 20 lat dyskutowana jest sprawa cen za prawo jazdy. Prawie całe środowisko wnioskuje o ustalenie cen minimalnych czy to za kurs, czy za jedną godzinę nauki jazdy na poszczególne kategorie prawa jazdy. Dochodzi do tego, że walka o ceny minimalne tak irytuje nasze środowisko, że niektórzy zaczynają przezierać na oczy i zakładają stowarzyszenia, w których programach działalności piszą o „walce z ustaleniem minimalnych cen”. Dlatego też od samego początku Polska Federacja Stowarzyszeń Szkół Kierowców wnioskowała bez skutku o ustalenie tych cen, które jak się motywuje – mają skończyć z chałturą w szkoleniu. Wiadomo, że na polskim rynku ceny te kształtują się różnie i są nawet stuprocentowe różnice. Wtajemniczeni praktycy dobrze wiedzą z czym się to wiąże i kiedy dany ośrodek szkolenia może sobie pozwolić na dumpingowe ceny. Stosują je w przeważającej części te ośrodki, które mogą pokryć deficyt z innej działalności lub przez tych, którzy są zwolnieni przez dwa lata z opłat jako świeżo upieczeni przedsiębiorcy w ramach walki z bezrobociem. Nie można tutaj powiedzieć, że ceny na prawo jazdy dyktuje rynek i prawo popytu i podaży. Głównym czynnikiem w takiej sytuacji jest pomoc rządu i UE przy otwieraniu nowego biznesu. Jak się okazuje najlepszym dotychczas sposobem na założenie nowego biznesu jest ośrodek szkolenia kierowców – czyli szkoła jednoosobowa, gdzie świeżo upieczony właściciel jest „od wszystkiego” i przy tym wszystkim bardzo zadowolony. Państwo też jest zadowolone, bo przed UE może się rozliczyć z nabytego kapitału – gdyż przedsiębiorstwo (OSK) zafunkcjonowało na rynku i daje produkt w postaci kierowcy mniej lub bardziej wyszkolonego. W innych branżach usługowo-produkcyjnych jest trudno o tzw. nisze – interes jest ryzykowny a spłata kredytu wątpliwa. Sytuacja taka w naszej branży mocno osłabiła poziom szkolenia kandydatów na kierowców i kierowców oraz wymusiła, aby w nowej ustawie o kierujących pojazdami podnieść poprzeczkę w stosunku do nowo powstających autoszkół. W ten sposób, przy wielości autoszkół o różnych wymaganiach i uprawnieniach, uzyskaliśmy specjalistyczne polskie danie w postaci bigosu. Po wprowadzeniu Ustawy o kierujących okaże się, w jakim stopniu to zadziała i czy nam ten bigos nie zaszkodzi. W naszej branży nie ma zebrania członków stowarzyszeń, aby nie postulowano wymuszenia na Ministerstwie Transportu ustalenia cen minimalnych za jedną godzinę nauki jazdy czy kurs na prawo jazdy. Sięgając wstecz, jedno z branżowych stowarzyszeń przed kilku laty na terenie Bydgoszczy umówiło się co do cen minimalnych. Nie było jeszcze ostrzeżenia „STAŚKA” (patrz mój artykuł w „Szkole Jazdy” nr 3 z 2011 roku) – a Urząd Ochrony Konsumentów i Konkurencji nałożył na członków dosyć wysokie kary i nie pomogły żadne odwoływania.
Nasze organizacje pozarządowe – odwołując się do faktu, że Ministerstwo potrafiło ustalać ceny na wiele usług, jak: badania techniczne pojazdów, badania lekarskie i psychologiczne, ceny za wykłady i doskonalenie techniki jazdy i wiele innych – kilkakrotnie dopominały się o ceny minimalne. Kilka lat temu szef podkomisji ds. transportu sejmowej komisji infrastruktury prof. Bogusław Liberadzki był za ustaleniem tych cen – zastrzegając, aby były one racjonalne. Trzeba przyznać, że trochę te ceny wygórowaliśmy, skoro proponowaliśmy przy tamtych kosztach paliwa i wynagrodzenia cenę 44 zł za jedną godzinę nauki jazdy. Uważam, że jest to cena minimalna na dzisiejsze czasy i można ją porównywać z ceną taksówki osobowej – choć praca instruktora i zużycie pojazdu są w tym przypadku nieporównywalne. Dzisiaj cena minimalna za prawo jazdy kat. B powinna oscylować w granicach 1500 zł. Przypomnę, że w tamtych latach obowiązywało na kat. B minimum 10 godzin teorii i 20 godzin nauki jazdy. Potem zwiększyliśmy do 30 godzin praktyczną naukę jazdy i do 30 godzin zajęcia teoretyczne – mimo to teraz zdawalność na egzaminach spadła, co uwidacznia, że cały system szkolenia i egzaminowania jest wadliwy. Ciągle nie możemy dać sobie rady z korupcją, pomimo wprowadzenia do samochodu egzaminacyjnego kilku kamer i szczegółowej instrukcji egzaminowania. Potrafimy też z dużą łatwością okłamywać system komputerowego zaliczania egzaminu państwowego. Po roku będziemy mogli ocenić, co nam da obecna „rewolucja” w tym zakresie. Na obecną chwilę przy obecnych instrukcjach śmiem twierdzić, że jeszcze bardziej będziemy szkolić na wyznaczonych trasach (są jeszcze do zakupu GPS-y, systemy zarządzania flotą i fotoradary, które można zakupić w zamówieniach publicznych w ramach „czystych rąk”). Nie widzę innej możliwości szkolenia jak pod egzaminatora – bo takie są reguły gry, które ustala nasze ministerstwo. Do tego będzie mnie zmuszał wprowadzony ustawą ranking OSK. Czołganie obywatela jest nadal obowiązujące i wszystko da się usprawiedliwić w imię bezpieczeństwa w ruchu drogowym. W kończącej się mojej karierze instruktora i egzaminatora ciągle przez wiele dekad miałem nadzieję, że przyjdzie młodzież do ministerstwa i usunie anachronizmy w tym zakresie. Tak się jednak nie dzieje i jak to się mówi „Jaś nie doczeka”. To nie jest moja pojedyncza ocena. Wystarczy wejść na portale internetowe i przeczytać na ten temat komentarze naszych współziomków. Wstyd przytaczać ich opinie z porównaniami szkolenia w Polsce ze szkoleniem w innych krajach, gdzie panuję normalność a na drogach ginie o wiele mniej ludzi. Ciągle pytamy kiedy zmądrzejemy i właściwie będziemy liczyli pieniądze.
Jak przewidywałem, nowa Ustawa o kierujących pojazdami już wymaga nowelizacji i przy dobrej woli można ustalić ceny minimalne. W naszych szeregach mamy nieco pełnych i niepełnych pułkowników, ale jak się wydaje niezbędny jest tutaj wpływowy generał, aby zalobbował nasze środowisko w ministerstwie.
Zdajemy sobie sprawę z tego, że brak uporządkowania cen za kurs prawa jazdy czy jedną godzinę nauki jazdy, cen z różnicowanych tego samego typu i marki samochodu – innej dla WORD-u a innej dla OSK, warsztatów i innych postulatów, które zostały zgłoszone do ministerstwa transportu przez nasze środowisko w przypadku ich zbagatelizowania – nie poprawi w istotny sposób obecnego systemu szkolenia i egzaminowania. Sam ranking nie podniesie poziomu szkolenia, a kierownicy OSK w zapobiegliwości o jego dobry wynik będą okupywali pracowników wydziałów komunikacji – gdyż to tam będą decydować o kondycji ośrodków szkolenia kierowców.
O cenach za szkolenie kierowców powinniśmy rozmawiać w szerszym kontekście. Uświadamiać społeczeństwu w dobie kryzysu ponoszone koszty i odchodzić od taniego „chińskiego produktu” – bo potem cena na drodze jest zbyt wysoka.
Nowy system szkolenia i egzaminowania zamyka w naszej rzeczywistości pewien etap. Z przykrością muszę stwierdzić, że niewiele jako organizacje pozarządowe osiągnęliśmy. Taki jest zresztą klimat w innych branżach naszego państwa. Myślę, że nadszedł już czas na zmiany – w tym również na mnie.
Wszystkim czytelnikom „Szkoły Jazdy” składam tą drogą najlepsze noworoczne życzenia, wiele sukcesów i pomyślności w nadchodzącym nowym roku AD 2012.
Pingback: buy e liquid online
Pingback: funny987
Pingback: go to these guys
Pingback: https://mbconventioncentre.com/wp-content/uploads/2017/05/56237.html
Pingback: SEO Affiliate Domination
Możliwość komentowania została wyłączona.