Przejdź do treści

Włochaty stwór uczy jeździć

drewniane kostki alfabet

Szkoła jazdy nie zawsze musi mieć w nazwie słowa takie jak „elka”, „start” czy „auto”. Wielu właścicieli stawia na oryginalne nazwy, które nie tylko pozwalają wyróżnić się na rynku, ale także zdobyć sympatię klientów.

Chwytliwa nazwa może być dodatkowym atutem firmy. Na pewno dobrze, żeby łatwo się ją zapamiętało, kojarzyło z profilem działalności. Ale przy dużej konkurencji w branży warto się wyróżnić, przyciągać oryginalnością albo wręcz intrygować. Te zalecenia marketingowe odnieść można również do szkół nauki jazdy. I choć wydawałoby się, że wśród ogromu działalności tego typu trudno o coś odkrywczego, błyskotliwego czy zabawnego, jest zupełnie inaczej.

Na cześć ukochanej żony

Tradycyjnie większość szkół jazdy w nazwie ma odniesienia do motoryzacji lub ruchu drogowego. Słowa „auto”, „moto”, „jazda” czy „elka” pojawiają się nagminnie w najróżniejszych konfiguracjach. Wiele jest też w nich odniesień do samej sztuki jazdy, jej elementów, a nawet budowy pojazdów. Mamy więc szkoły o nazwach „Rondo”, „Bieg”, „Wiraż” czy „Lewar”. Biorąc pod uwagę, że podczas wyboru szkoły dla wielu przyszłych klientów najważniejsze jest to, jak ośrodek przygotuje ich do egzaminu na prawo jazdy, również ten element jest chętnie eksponowany w nazwach. Opisują to takie słowa, jak na przykład „sukces”, „efekt”, „atut”, „lider” albo z angielska – „happy end”. Pozytywny wizerunek wspiera również atmosfera panująca podczas, nie ma co ukrywać, dość stresującego kursu i późniejszego egzaminu. Można więc zapisać się na kurs do szkoły „Luz”, a nawet „No Stress”.

Właściciele do informacyjnej części nazwy „szkoła jazdy” lub „ośrodek szkolenia kierowców” bardzo chętnie dodają również własne nazwiska, imiona, również w formie mniej formalnej, pseudonimy lub nazwy stworzone przez wykorzystanie inicjałów lub fragmentów imienia i nazwiska właściciela. Czasem jednak, nawet jeśli w nazwie mamy do czynienia z dość popularnym imieniem, trudno jest je przyporządkować do samego właściciela.

– Naszą szkołę jazdy zakładał 27 lat temu tata Mieczysław Ceplin i nazwał ją na cześć ukochanej żony – wyjaśnia pani Dominika ze Szkoły Jazdy „Bożena” z Kościerzyny. – Bardzo szybko wszyscy się do niej przyzwyczaili i tak zostało do dzisiaj. Dzisiaj to rodzinna firma i nazwa bardzo dobrze nam się kojarzy. Po tylu latach działalności jest też rozpoznawalna i pozytywnie kojarzona z nami.

Jaskiniowcy w oprawie graficznej

Są jednak nazwy szkół, których pochodzenie może być trudne do odgadnięcia, a skojarzenia z profilem działalności firmy też są nieoczywiste.

-Właściwie jeszcze dzień przed zarejestrowaniem działalności nie byłem zdecydowany na żadną nazwę – przyznaje Kazimierz Torba, właściciel Ośrodka Szkolenia Kierowców „Flinstones”. – Wszystkie bardziej typowe nazwy były zajęte, a ja nie chciałem się powtarzać. I wtedy pojawił mi się w myślach obraz właśnie z tej bajki – zabawny, kamienny samochód napędzany nogami, którym poruszali się bohaterowie. Wcześniej w tej sprawie prosiłem też o pomoc córkę, która uczyła się wtedy w podstawówce. Miała podpytać kolegów, jaka nazwa by im się podobała. Chociaż ta konkretna nie padła, motywy bajkowe pojawiały się często. Zdecydowałem się więc na Flinstones. Pod tym kątem stworzyliśmy całą oprawę graficzną, która pojawiła się na samochodach i materiałach reklamowych. Przyznam, że była to bardzo dobra decyzja. Do tej pory, kiedy pojawiamy się gdzieś oznaczonymi elkami, wzbudzamy zainteresowanie i uśmiech, a to na pewno wpływa pozytywnie na odbiór naszej szkoły.

Godzinka w euforii

Pozytywne konotacje ma też słowo „euforia”, choć bardziej może kojarzyć się z perfumami lub innym przedsięwzięciem niż nauka jazdy. Tymczasem okazuje się, że również  w tej branży ta nazwa ma rację bytu.

– Chodzi przecież o to, żeby kursant był zadowolony, żeby nie czuł stresu, żeby zdał za pierwszym razem… a jeśli to wszystko się uda, to myślę, że stan ducha, który osiągnie, spokojnie można nazwać euforią – śmieje się Jerzy Golus ze Szkoły Jazdy „Euforia” z Wrocławia. – Nazwę wymyśliliśmy z żoną i chcieliśmy, żeby kojarzyła się z czymś przyjemnym. Na pewno staliśmy się rozpoznawalni, a klienci wsiadając do auta często żartują, że będą teraz przez godzinkę w euforii.

Również Krzysztof Żelechowski z Warszawy postawił na nietypową nazwę swojej szkoły jazdy.

– Miła być krótka, łatwa do zapamiętania i różnić się od innych – wyjaśnia właściciel OSK „Yeti”. – Pojawiały się różne pomysły, ale zwyciężył ten. Nazwa spodobała mi się, klientom też się podoba, choć czasem pytają, skąd się wzięła. Dla mnie ważne jest, że jest chwytliwa i się wyróżnia.

Anna Łukaszuk

3 komentarze do “Włochaty stwór uczy jeździć”

  1. Pingback: Infy

  2. Pingback: ข่าวบอล

  3. Pingback: https://birkcalculations.com

Możliwość komentowania została wyłączona.

Koszyk zakupowy0
Brak produktów w koszyku!
0