Po sześciu latach pracy w resortach infrastruktury i transportu z posadą sekretarza stanu pożegnał się Tadeusz Jarmuziewicz. Jest to efekt ujawnienia serii jego poważnych wpadek. Decyzję podjął premier Donald Tusk.
Jednak były wiceminister, który dowiedział się o tym podczas pobytu na urlopie, nie uważa, żeby źle wykonywał swoje obowiązki.
? Od jakiegoś czasu wokół mnie wytworzył się klimat, w którym rzeczy w mojej opinii nieistotne rozdmuchiwano do rangi wielkich afer. Jestem dumny z sześciu lat, jakie spędziłem w ministerstwie. Zrobiłem w tym czasie naprawdę dużo dobrego i dlatego nie czuję podstaw do tego, by wpadać w kompleksy czy czuć wstyd. Na moich oczach polska branża transportowa stała się jedną z największych w Europie – mówił tuż po swoim odwołaniu w rozmowie z opolskim oddziałem „Gazety Wyborczej” Tadeusz Jarmuziewicz.
„Afera obiadkowa”
Jedną z bezpośrednich przyczyn odwołania wiceministra jest jego udział w spotkaniu z przedstawicielami firmy Alpine Bau oraz lokalnymi władzami, do którego doszło w restauracji hotelu Astoria w Mszanie. Zauważyli to pracownicy Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad i sporządzili notatkę, do której dotarła redakcja RMF FM.
Dlaczego to spotkanie wywołało tak duże kontrowersje? Otóż firma Alpine Bau pozostaje w sporze z GDDKiA. Kością niezgody jest ślimacząca się budowa odcinka autostrady A1 Świerklany – Gorzyczki, a dokładniej niedokończony most w Mszanie. Pracownicy ministerstwa mieli zakaz spotkań towarzyskich z przedstawicielami firm wykonujących inwestycje zlecone przez GDDKiA.
W notatce pracowników Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, którzy przypadkiem pojawili się w restauracji Astoria, czytamy, że „na nasz widok pan T. Jarmuziewicz udał, że nas nie zauważył, nie odpowiedział na grzecznościowe dzień dobry, po czym wszyscy ww. panowie bardzo szybko opuścili lokal… Zachowanie pana T. Jarmuziewicza oraz pana J. Duszewskiego (przedstawiciel Alpine Bau – przyp. red.) wskazywało na bliższe relacje niż tylko służbowe”. Były wiceminister tłumaczył się, że nie robił nic zdrożnego, rozmawiał tylko o stanie dróg. Zachowanie pracowników GDDKiA, swoich podwładnych, nazwał denuncjatorskim. Jednak sprawa okazała się na tyle poważna, że zainteresowało się nią nawet CBA. W mediach ochrzczoną ją „aferą obiadkową”.
Systemy teleinformatyczne
Zaledwie kilka dni po ujawnieniu notatki z Mszany reporterzy RMF FM dotarli do wniosków z wewnętrznej kontroli przeprowadzonej przez Ministerstwo Transportu w Instytucie Transportu Samochodowego. Kontrolerzy uważają, że Tadeusz Jarmuziewicz i jego podwładni podjęli wiele wątpliwych decyzji dotyczących systemów teleinformatycznych. Są one częścią dużego projektu pod tytułem „nowe egzaminy na prawo jazdy”, który wszedł w życie w styczniu, razem z ustawą o kierujących pojazdami. Za kształt tego aktu prawnego odpowiadał m.in. Jarmuziewicz.
System teleinformatyczny musi posiadać każdy WORD. W założeniu ma się łączyć ze starostwami powiatowymi. To właśnie w tych jednostkach samorządowych po zmianie przepisów rejestruje się kursantów i zakłada się im tzw. profil kandydata na kierowcę oraz przesyła ich dane do WORD-ów i szkół jazdy. Częścią systemu teleinformatycznego jest państwowy egzamin teoretyczny na prawo jazdy, czyli aplikacja komputerowa, za pomocą której wyświetlają się egzaminowanym pytania, filmiki oraz baza pytań.
Jakie zastrzeżenia mieli kontrolerzy? Zwrócili uwagę na bałagan w dokumentach. Kiedy było już jasne, że powstanie nowy system służący egzaminowaniu kandydatów na kierowców, powołano komitet, który miał koordynować pracę. Z czyjej inicjatywy? Z wniosków pokontrolnych, do których dotarła dziennikarka RMF FM, wynika, że wersje są różne. Minister Jarmuziewicz twierdzi, że taką decyzję podjął resort. Na to wskazują także dokumenty zgromadzone w ITS. Z kolei z pisma departamentu transportu drogowego wynika, że było to Krajowe Stowarzyszenie Dyrektorów WORD. Kontrolerzy są również zdziwieni, że podczas pracy komitetu bez żadnej potrzeby ustalono, że za stronę informatyczną przedsięwzięcia ma odpowiadać PWPW, a za bazę pytań ITS. Komitet omawiał także wzory porozumień między dwoma komercyjnymi firmami oraz harmonogram wykonania projektu. „Kontrolerzy ocenili, że udział przedstawicieli ministerstwa w pracach komitetu mógł mieć wpływ na kształt przepisów wykonawczych i stanowić rodzaj poddania urzędników nieformalnemu lobbingowi” ? czytamy na internetowym portalu RMF FM.
PWPW faworytem urzędników?
To nie wszystko. Pod koniec grudnia 2011 r. komitet ustalił, że PWPW będzie odpowiedzialna także za przygotowanie pytań egzaminacyjnych. W tym samym czasie zdecydowano, żeby wykonawcę systemu wyłonić na podstawie prawa zamówień publicznych. To podważyło funkcjonowanie komitetu, jednak wiceminister Jarmuziewicz wycofał z niego przedstawicieli ministerstwa dopiero kilka dni później.
Co ciekawe, kontrolerzy zwrócili uwagę, że oprogramowanie PWPW zostało przez Jarmuziewicza zatwierdzone na podstawie nieistniejących już przepisów. Jednocześnie resort nie wycofał rekomendacji dla ITS, co zdaniem audytorów podważa założenie wprowadzenia jednolitego systemu informatycznego.
Kontrolerzy stwierdzili także, iż zachowanie niektórych urzędników w ministerstwie wskazuje, że faworyzowali PWPW. Co więcej, ta firma wykorzystywała w negocjacjach z ITS pozycję monopolistyczną ? możemy dowiedzieć się z raportu pokontrolnego, do którego dotarła dziennikarka RMF FM. O wyniki kontroli zwróciła się do resortu transportu prokuratura.
WORD-y w kłopocie
Decyzja, żeby wykonawca systemu teleinformatycznego został wyłoniony na drodze przetargu wywołała lawinę późniejszych zdarzeń. Zarówno ITS, jak i PWPW znalazły sobie partnerów do przygotowania projektu i złożyły ośrodkom egzaminowania osobne oferty. Propozycja konsorcjum ITS/Sygnity była dużo tańsza, ale obarczona ryzykiem. Dlaczego? System teleinformatyczny WORD trzeba połączyć z funkcjonującym w starostwach powiatowych. A ten został wykonany przez PWPW/HP, bez którego zgody na dostęp ITS nie mógł za wiele zdziałać. Takiej zgody nie było.
Jednak dyrektorzy większości ośrodków zdecydowali się na zakup tańszego programu. Nadszedł 19 stycznia i… zaczęły się problemy. WORD-y, które zdecydowały się skorzystać z propozycji ITS/Sygnity, nie mogły przeprowadzać egzaminów, bo nie uzyskały połączenia ze starostwami. PWPW wyszło w końcu z propozycją, że udostępni PKK, ale za opłatą. Konsorcjum ITS/Sygnity stało jednak na stanowisku, że powinno to zostać wykonane za darmo.
Taki klincz spowodował, że w dużych kłopotach znaleźli się właściciele ośrodków szkolenia kierowców. Osoby, które chciały wyrobić sobie prawo jazdy, omijały je szerokim łukiem. Po co miały się szkolić, skoro w 35 WORD-ach nie przeprowadzano egzaminów? Odpowiedzialny za wdrażanie nowych egzaminów Tadeusz Jarmuziewicz umył od tej sprawy ręce, twierdząc, że wojewódzkie ośrodki ruchu drogowego podejmowały decyzję co do zakupu systemu suwerennie i one ponoszą za nie wyłączną odpowiedzialność.
Exodus, nowele i prokuratura
Niedługo po wprowadzeniu w życie nowych przepisów, ze zmienionymi egzaminami teoretycznymi włącznie, pierwsze WORD-y zdecydowały się opuścić ITS/Sygnity i wdrożyć system PWPW/HP. Potem zaczęły robić to kolejne. Kiedy wydawało się, że na zmianę zdecydują się lawino wszystkie pozostałe, nastąpił zwrot akcji. Ministerstwo Transportu opublikowało w marcu dwie nowele rozporządzeń, które miały ulżyć WORD-om związanym z ITS. W „sytuacji wyjątkowej” mogą one przyjmować kandydatów na kierowców z utworzonym PKK i po odbytym kursie. Wojewódzki ośrodek ruchu drogowego wprowadza ręcznie do swojego systemu potrzebne informacje oraz odbiera oświadczenie o braku przeciwskazań do przeprowadzenia egzaminu. Następnie informuje starostwo, żeby zablokowało PKK. Gdy tak się stanie, można wyznaczyć termin egzaminu. Jeśli skończy się on wynikiem pozytywnym, WORD przekazuje starostwu dokumenty (na papierze) potrzebne do wyrobienia prawa jazdy.
Kiedy do wdrożenia takiego rozwiązania zaczęły przygotowywać się WORD-y związane z ITS/Sygnity, nastąpił kolejny zwrot akcji. Otóż Tadeusz Jarmuziewicz postanowił zawiadomić prokuraturę, że Instytut Transportu Samochodowego celowo wprowadzał wojewódzkie ośrodki ruchu drogowego w błąd, bo wiedział, że oferowany przez niego system teleinformatyczny nie będzie funkcjonował prawidłowo. Sprawa cały czas jest w toku.
Trwałego rozwiązania patowej sytuacji wciąż nie ma. Grono posiadaczy systemu PWPW powiększyło się do 27 WORD-ów. Reszta egzaminuje na „protezie”, czyli papierowym obiegu dokumentów, który w marcu zaproponował były wiceminister. Co ciekawe, umowy na korzystanie systemu teleinformatycznego każdy z WORD-ów podpisał pierwotnie na rok. Znaczy to, że już niedługo rozpoczną się kolejne przetargi, mające doprowadzić do wyłonienia stałego dostawcy systemu. Kto tym razem okaże się zwycięzcą?
(Super)tajna baza
Różne wybory WORD-ów dotyczące systemu teleinformatycznego poskutkowały tym, że na terenie Polski funkcjonują dwie bazy pytań. Jedną przygotowało konsorcjum ITS/Sygnity, drugą – PWPW/HP. Jednak w obu przypadkach kandydat na kierowcę nie ma możliwości, żeby się z nimi w całości zapoznać. Powód jest prosty: nie zostały one udostępnione. Z tego powodu doszło do ogromnego obniżenia zdawalności egzaminu teoretycznego. Jak zareagował na to Tadeusz Jarmuziewicz? W odpowiedzi na interpelację złożoną przez posła Jerzego Polaczka (PiS) czytamy: „W mojej ocenie nowy system przeprowadzania egzaminów na prawo jazdy, a w szczególności brak stałej bazy pytań egzaminacyjnych, przyczyni się do poprawy bezpieczeństwa ruchu drogowego ze względu na fakt, że kandydaci na kierowców nie będą uczyli się pytań egzaminacyjnych na pamięć”.
Problem w tym, że początkowo kursanci nie mieli nawet okazji zapoznać się z przykładowymi pytaniami, które mogły wystąpić na egzaminie. Nie mogli się do sprawdzianu przygotować. Dopiero po jakimś czasie firmy zajmujące się sprzedażą materiałów szkoleniowych zaczęły wypuszczać na rynek zestawy pytań zbliżonych do oryginalnych. Jednak do tej pory ani PWPW, ani ITS swojej bazy pytań nie ujawniły.
Kolejnym ciekawym faktem dotyczącym bazy pytań jest to, że resort transportu nie ma nad nimi jakiejkolwiek kontroli. Są one wyłączną własnością podmiotów komercyjnych. W żaden sposób nie można zweryfikować ich wartości merytorycznej. Co prawda PWPW i ITS zapewniają, że konstruowali je fachowcy, jednak żadne nazwiska potwierdzające tę tezę nie padły. Musimy wierzyć tym firmom na słowo. Wiceminister Jarmuziewicz nie widział w tym żadnego problemu.
„Ustawa to bubel”
Wśród części przedstawicieli środowiska związanego ze szkoleniem kierowców panuje opinia, że dużym problemem dla nich stały się nie tylko sprawy związane z nowym egzaminem na prawo jazdy, lecz cała ustawa o kierujących pojazdami. Pojawiły się nawet głosy, że powinna ona zostać skierowana do Trybunału Konstytucyjnego oraz… trafić do toalety. W marcu przez Gdańsk i Zieloną Górę przeszły nawet dwie manifestacje instruktorów i właścicieli OSK. W tym drugim mieście demonstranci pojawili się nawet w maskach przedstawiających twarz wiceministra Jarmuziewicza. Zarzucali mu skonstruowanie złych, nieprzemyślanych przepisów, butę, pychę i arogancję. Dlaczego? Żadne z proponowanych przez nich postulatów nie zostały wysłuchane, wdrożone. Mało tego, cały czas na jaw wychodziły kolejne niedopatrzenia resortu, związane oczywiście z ustawą o kierujących pojazdami. Przykład? Obcokrajowiec, który nie zna języka polskiego, angielskiego lub niemieckiego, nie może uzyskać teraz prawa jazdy. Do 19 stycznia w takim egzaminie uczestniczyli tłumacze przysięgli. Dlaczego zdecydowano się z ich usług zrezygnować?
? Za bardzo kandydatom na kierowców pomagali ? tłumaczyli „Gazecie Wyborczej” pracownicy biura prasowego resort transportu.
Takich przykładów jest dużo więcej. Choćby zamieszanie związane z zaświadczeniami dla kierowców, uprawniającymi do przewozu materiałów niebezpiecznych. Od 1 stycznia obowiązują bowiem nowe blankiety, ale resort ogłosił przetarg na ich produkcję dopiero 31 grudnia. Później okazało się z kolei, że w budżecie nie zabezpieczono pieniędzy na ten cel. Niedawno wyszło zaś na jaw, że w niektórych urzędach wojewódzkich ADR-ów może wkrótce znowu zabraknąć – ujawniła redakcja RMF FM.
Część przepisów znajdujących się w ustawie o kierujących pojazdami lub ich brak wytknęła ministerstwu rzecznik praw obywatelskich Irena Lipowicz. Wiceminister Jarmuziewicz bronił się jednak, że ministerstwo nie jest w żadnym wypadku winne.
CBA zawiadamia prokuraturę
Do prokuratury w Warszawie wpłynęło zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez Jarmuziewicza. CBA podjęło taką decyzję po stwierdzeniu nieprawidłowości w oświadczeniach majątkowych posła PO. Funkcjonariusze CBA zainteresowali się byłym wiceministrem po nagłośnionych w mediach niejasnych i budzących podejrzenia wątkach spotkania Jarmuziewicza z przedstawicielami firmy budującej autostradę A1.
W trakcie badania sprawy skontrolowano m.in. oświadczenia majątkowe złożone przez Jarmuziewicza w latach 2011-2013, gdzie stwierdzono nieprawidłowości. Pomimo tego, że CBA i prokuratura nie chce informować, o jakie nieprawidłowości chodzi, to „Gazeta Wyborcza” przyjrzała się zeznaniom majątkowym opolskiego posła. Jak ustalili dziennikarze z ostatniego zeznania majątkowego wynika, że łączny majątek Tadeusza Jarmuziewicza wynosi blisko 2 mln zł. Różnice między dwoma zeznaniami pojawiają się w dwóch przypadkach. Pierwszą jest wartość posiadanych papierów wartościowych. Na początku kadencji oraz w drugim jej roku oszacował ją na blisko 250 tys. zł (nie licząc udziałów żony, które wynoszą ponad 160 tys. zł). W zeznaniu za pierwszy rok kadencji są one niższe o ok. 150 tys. zł.
Druga różnica dotyczy pieniędzy otrzymanych za pracę poselską. W zeznaniu wypełnionym na początku kadencji oraz w jej drugim roku Jarmuziewicz wpisał, że otrzymał z tego tytułu około tysiąca złotych. W ostatnim zeznaniu majątkowym kwota ta rośnie do blisko 28 tys. zł – wylicza „Gazeta”.
Dymisja polityczna?
Wszystkie wymienione wyżej powody mogły być wystarczające do tego, żeby zdymisjonować Jarmuziewicza, ale nie musiały. W mediach pojawiła się teoria, że sprawa ma podwójne dno. Zarówno ujawnienie „afery zegarkowej” związanej z ministrem transportu Sławomirem Nowakiem, jak i „obiadkowej” może być tylko i wyłącznie efektem konfliktu liderów Platformy Obywatelskiej – Donalda Tuska i Grzegorza Schetyny. Nowak kojarzony jest z otoczeniem premiera, z kolei o Jarmuziewiczu mówi się jako człowieku Schetyny.
Jakkolwiek by było, dymisja Tadeusza Jarmuziewicza stała się faktem. Po sześciu latach opuszcza on resort transportu. Czy jego następca spisze się lepiej? Czekamy na Państwa opinie. Prosimy je nadsyłać na nasz adres e-mailowy: [email protected].
Jakub Ziębka
Tadeusz Jarmuziewicz urodził się w 1957 r. w Piławie Górnej (teraz woj. dolnośląskie). Z wykształcenia jest inżynierem elektrykiem, ukończył studia w opolskiej Wyższej Szkole Inżynierskiej. Jeszcze w latach 80. otworzył własną działalność gospodarczą. Jego firma wyposażała m.in. tzw. inteligentne budynki. Z polityką związał się po upadku PRL. Był członkiem Kongresu Liberalno-Demokratycznego, Unii Wolności, od 2001 r. – PO. W latach 1994 ? 1997 był opolskim radnym, od 1997 r. pełni funkcję posła. Sekretarzem stanu w Ministerstwie Infrastruktury, przekształconym później w resort transportu, budownictwa i gospodarki morskiej został sześć lat temu. Jednym z jego hobby jest startowanie w tzw. wojskowych maratonach, biegach przełajowych, których uczestnicy biegną w pełnym umundurowaniu, z ponad 10-kilogramowym plecakiem i bronią długą.
Jakie ten człowiek ma samopoczucie, mówiąc, że sprawy, którymi kierował w resorcie transportu są odpowiedzialne i nie podlegają dyskusji. Przedstawione fakty mówią jednak co innego. Jest to reprezentant państwa do, którego dawno straciłem zaufanie. Kłamcy i oszuści.
Pingback: ostheimer
Pingback: Best universities in Africa
Pingback: uk magic mushrooms dispensary
Pingback: รับทำเว็บ WordPress
Pingback: ติดตั้ง ais fiber
Pingback: advice
Pingback: Fake site and will take your money! Beware of uplinke.com Spam and make your site go down. Too good to be true SCAM
Możliwość komentowania została wyłączona.