Przejdź do treści

Żenująca wpadka

O wiele za długo trwały gorączkowe poszukiwania winnego za zamieszanie związane z rozporządzeniem dotyczącym szkolenia. Dlaczego? Bo nie mamy takiego wsparcia medialnego, jak wojewódzkie ośrodki ruchu drogowego.

Chyba nikogo nie dziwi, że niniejszy felieton poświęcam perypetiom związanym z publikacją rządowych dokumentów, znanych powszechnie jako rozporządzenia dotyczące egzaminowania i szkolenia kandydatów na kierowców i kierowców. Jak dobrze wiemy, od lat nie mamy ustabilizowanego i przynoszącego satysfakcję prawa. Od wielu lat jesteśmy zaangażowanymi uczestnikami nieznanego chyba nigdzie indziej procesu. Chodzi o tworzenie i ciągłe przekształcanie ustawy o kierujących pojazdami. Dokument ten stanowi fundament i podstawę prawną naszej działalności szkoleniowej. A życie przynosi nam ciągle zaskakujące i nieoczekiwane wydarzenia związane z kolejnymi rozwiązaniami prawnymi. Skutkuje to wciąż fatalnym i powszechnie nieakceptowalnym poziomem bezpieczeństwa ruchu drogowego. Nic też dziwnego, że zapowiedź każdej, nawet minimalnej zmiany w obowiązującym systemie jest dla wszystkich zainteresowanych szkoleniowców elektryzującym wydarzeniem.

Dokumenty, które utknęły w szafach

Biorąc pod uwagę, że zapisy zawarte w przywołanych wcześniej przeze mnie dokumentach mają decydujący wpływ na codzienne życie sporej, bo obejmującej ok. 10 tys., liczby OSK i ich pracowników, funkcjonujących w zmiennym i ciągłe niepewnym otoczeniu (z utrudnieniami wynikającymi ze zmian demograficznych, ekonomicznych, emigracji), każdorazowa zapowiedź zmian budzi nie tylko nadzieje, ale również i obawy. Ważny z punktu widzenia szkoleniowców był nie tylko zakres spodziewanych i niezbędnych zmian, lecz również czas wprowadzenia rozporządzeń. Wiedzieliśmy od dawna, że 25 lutego muszą wejść w życie akty prawne dotyczące nie tylko egzaminowania (średnio w ciągu jednego dnia roboczego egzamin państwowy zdaje w WORD-ach ok. 12 tys. kursantów), ale też szkolenia. Dlaczego więc tak się nie stało? Każdy z nas może tłumaczyć to na swój sposób. Spiskowa teoria dziejów? Dlaczego nie? Można! Zwykłe, wręcz banalne bałaganiarstwo i niedopatrzenie urzędnika? Można! Celowe działanie? Ja akurat tak nie myślę! Raczej nie powinno się tak myśleć! Ja po prostu uważam, że dokumenty, nad którymi od osiemnastu miesięcy pracują (lub jak kto woli znęcają się) sztaby urzędników różnej rangi, utknęły w szufladach i szafach tej rozbudowanej do granic naszej wyobraźni biurokratycznej machiny.

Brak wsparcia medialnego

Od co najmniej osiemnastu miesięcy wałkowaliśmy propozycje rządowe i tzw. postulaty społeczne. Działo się to podczas wielokrotnych konsultacji i spotkań, m.in. z udziałem grupy roboczej. Większość publicystów i komentatorów dzieliła się dodatkowo swoimi uwagami i propozycjami, także na łamach „Szkoły Jazdy”. Ciekawe, ale sprawa wstrzymania egzaminów państwowych w WORD-ach już po godzinie została przez media tak nagłośniona, że rozporządzenie zostało błyskawicznie odnalezione. Efekt? Kilka godzin później można było bez przeszkód przeprowadzać egzaminy. Oczywiście zaufanie do rządu, a właściwie do ministerstwa i jego przedstawicieli, spadło. Problem błyskawicznie rozwiązano, ale zażenowanie pozostało.

Ale nie tylko. Chodzi także o rozczarowanie, utrudnienie życia i oczywistą stratę czasu, spowodowaną bałaganem i brakiem rzeczowej informacji co do terminów wznowienia działalności. Jedne WORD-y egzaminowały, inne nie. Być może ta sytuacja powinna stać się przedmiotem odrębnej analizy jakości i zakresu obowiązującego prawa. Fakt ten stał się, łagodnie mówiąc, ciekawym doznaniem dla wielu tysięcy Polaków, mających wyznaczony egzamin państwowy. Przygody osób rozpoczynających dorosłe życie podczas nawiązywania często pierwszych kontaktów z urzędem państwowym pozostaną na długo w ich pamięci.

O wiele dłużej, bo do 4 marca, trwały gorączkowe poszukiwania winnego za zamieszanie związane z kolejnym ważnym rozporządzeniem, tym razem dotyczącym szkolenia. Dlaczego? Bo nie mamy takiego wspaniałego wsparcia medialnego.

Kursanci, nic się nie stało!

Jednak pomimo wszystko świat się nie zawalił, większość ośrodków pracowała prawie normalnie. Szkoda tylko, że o zdecydowaną interpretację prawną nie pokusił się np. Związek Powiatów Polskich, pod którego agendy regionalne podlegają ośrodki szkolenia. Nie wiem też, jak traktować informację o tym, że resort infrastruktury i budownictwa będzie zalecał telefonicznie starostom powiatowym stosowanie przychylnych i korzystnych dla OSK rozwiązań. Na szczęście potwierdziliśmy znaną powszechnie prawdę, że Polak potrafi, tak jak żaden inny europejski obywatel, przeżyć bez większej szkody w bardzo trudnych warunkach. Chociaż więc wstyd i zażenowanie pozostały, to niestety mógłbym, choć z dużą dawką ironii, powiedzieć: kursanci, nic się nie stało!

Chcę jednak wykorzystać ten przykry epizod do zastanowienia się nad treścią dokumentów omawianych od dłuższego czasu i wzbudzających takie emocje w naszym środowisku. Omawiane rozporządzenie określa m.in. podstawowe założenia związane z funkcjonowaniem OSK. Chodzi o szczegółowe wymagania w zakresie wyposażenia dydaktycznego, warunków lokalowych i placu manewrowego

Czy oprócz tego, że OSK powinien mieć salę wykładową, trzeba się tą kwestią dłużej zajmować? A może, jak twierdzą niektórzy, wystarczyłby zapis, że jeśli w ogóle jest ona potrzebna, to powinna spełniać warunki określone przez ministra odpowiedzialnego za oświatę? Można mieć też wiele wątpliwości co do celowości zapisu dotyczącego placu manewrowego, skoro egzamin wewnętrzny musi przebiegać dokładnie na takich samych warunkach, jak państwowy. Masło maślane, nadmierna troska czy obawa, że przedsiębiorcy nie potrafią zadbać o swoich klientów?

Od wielu lat toczy się wokół placu manewrowego i jego roli w szkoleniach, szczególnie dla najpopularniejszej kategorii B1 i B, nieustanna dyskusja. Ba, często mamy do czynienia z wojną! Osiągnęła ona swój szczyt ponad dziesięć lat temu i doprowadziła do sytuacji, w której zarówno liczba, jak i precyzja, czyli sposób wykonywania obowiązkowych zadań, przekroczył granice zdrowego rozsądku, w konsekwencji praktycznie zdominował szkolenie praktyczne.

Takie mamy prawo, sorry!

Do dzisiaj podstawowym dla większości szkoleniowców i, co najgorsze, nierozwiązanym problemem pozostaje absurdalne, niczym nieuzasadnione, zbiurokratyzowane jak nigdzie w Europie prawo, zajmujące się głównie sprawami nieistotnymi dla przebiegu procesu szkolenia, jak sposób rejestracji, prowadzenie dokumentacji, wzór dokumentów i wiele podobnych. Można je uznać za utrudnienia dla przedsiębiorstw. Taka właśnie zbiurokratyzowana forma prowadzenia OSK wynika z zapisu o działalności regulowanej. Co gorsza, jest wręcz niezbędna do podniesienia fatalnej jakości naszego szkolenia! Zważmy, że najlepsze w Polsce ośrodki szkolenia kierowców zbliżają się do 20-procentowej zdawalności dla kategorii B za pierwszym podejściem. To zapewnia nam chyba mało zaszczytne ostatnie miejsce w rankingu cywilizowanych krajów Unii Europejskiej.

Jest jeszcze jedno ciekawe zjawisko dotyczące omawianych aktów prawnych w kontekście grupy zamożnych właścicieli OSK, chcących, co z ich punktu widzenia jest rzeczą całkowicie normalną, bronić swojej dobrej i często monopolistycznej pozycji na rynku szkoleń. Wyraźnie widać oczekiwanie na ułatwianie wypychania z rynku małych i słabszych ekonomicznie szkół jazdy. Wszyscy pamiętamy nie tak dawno promowaną propozycję ogrodzenia, czyli wyłączenia na stałe z wykorzystania placu. Również zapis o trwałym wyznaczeniu stanowisk ma służyć podobnemu celowi. Chodzi o podniesienie kosztów prowadzonej działalności gospodarczej. Chyba wszyscy wiemy, że wymóg ten nie ma żadnego wpływu na jakość odbywających się za płotem szkoleń. Ze statystyk wynika, że ponad 80 proc. OSK to rodzinne przedsiębiorstwa, szkolące 100 – 150 osób rocznie. Po wprowadzonych w 2013 roku zmianach przeciętny kursant nie spędza więcej niż 20 – 25 proc. czasu na placu manewrowym. Co z tego wynika? Zapotrzebowanie na plac wynosi 60 – 85 godzin miesięcznie. Zwróćmy uwagę, że żaden zapis rozporządzenia nie precyzuje liczby obowiązkowych lekcji na placu. Przytoczone liczby są więc tylko wskaźnikiem umożliwiającym czytelnikom ocenę problemu. Koszty oczywiście ponosimy w całości!

W świetle tego przykładu widać, że tego typu nieformalny lobbing istnieje. Trzeba głośno o tym mówić, starać się z nim walczyć. Teza, że duże, dobrze szkolące ośrodki mogą obawiać się konkurencji ze strony małych niedoinwestowanych i często nielegalnie działających OSK jest mało poważna. Dlaczego? Życie już dawno udowodniło, że im większe i lepiej zarządzane przedsiębiorstwo, tym cena usług musi być niższa. Znamy przecież problemy małych rodzinnych sklepów, prowadzących działalność w pobliżu supermarketów.

Tajemnicą poliszynela jest działalność w szarej strefie, wynikająca z ułomności naszych przepisów dotyczących szkoleń e-learningowych, kwalifikacji wstępnej i okresowej, warsztatów dla instruktorów odbywających się bez jakiejkolwiek kontroli i nadzoru. No cóż, takie mamy prawo, sorry!

Kto lepiej szkoli?

To duże firmy stanowią dla małych poważne zagrożenie konkurencyjne. Można z nimi walczyć jedynie za pomocą wyższej jakości. Czy temu miało służyć wycofanie z rozporządzenia bardzo ważnego z punktu widzenia dydaktyki założenia, że szkolenie przebiega z uwzględnieniem indywidualnych percepcyjnych możliwości szkolącego, a za realizację programu odpowiada instruktor? Obserwując tłumy często zdezorientowanych, znerwicowanych kursantów oczekujących po długich i uciążliwych podróżach na rozpoczęcie egzaminu, widzę analogię do traktowania ich w dużych szkolących masowo OSK. O rodzinną atmosferę i bezpośredni kontakt z właścicielem oraz instruktorem, elastyczny i dostosowany do potrzeb kalendarz zajęć, bliskość siedziby oraz opinię środowiskową o naszym ośrodku o wiele łatwiej w większości dobrych tradycyjnych ośrodkach. A to przecież powinno wszystkim zainteresowanym podmiotom leżeć na sercu. Jak dotąd nie przeprowadzono statystyk porównawczych wyników w skali całego kraju. Jeśli okazałoby się wbrew powszechnej opinii, że wyniki uzyskiwane przez duże OSK są lepsze niż w niedocenianych przez proponowane prawo, należałoby powszechnie wprowadzić w życie dla wszystkich OSK takie wymogi. Jednak chyba nie ma takiego zagrożenia dla większości dobrze powadzonych zwykłych szkół jazdy.

Czego brakuje mi w opublikowanych dokumentach? Przede wszystkim istotnych zmian treści bezpośrednio odnoszących się do szkolenia. Jak wszyscy wiemy, dokument w zasadzie nie uwzględnia żadnej istotnej zmiany artykułowanej przez większość naszego środowiska. Utrwala niezadowalający dla większości stan rzeczy. W wypowiedzi ministra otrzymaliśmy przeprosiny za zaistniałą sytuację oraz ogólnikowe stwierdzenie, że w najbliższym czasie rozpoczną się po raz kolejny rozmowy z dotychczasowymi uczestnikami nad końcowym kształtem rozporządzeń. Szalenie ciekawe, ile czasu będą potrzebowali urzędnicy na przedstawienie dawno temu rozpoznanych problemów oraz w jakim kierunku pójdą propozycje ministerstwa. Przekonamy się o tym już niebawem. Tak jak pisałem w poprzednich numerach „Szkoły Jazdy”, takim papierkiem lakmusowym, określającym intencje zarówno działaczy, jak i rządu, powinien być niekwestionowany, uzgodniony i obiecywany zapis: „1. Szkolenie podstawowe – przed przystąpieniem po raz pierwszy do egzaminu państwowego, w zakresie określonej kategorii prawa jazdy lub pozwolenia, 2. Szkolenie uzupełniające – przeprowadzane na wniosek osoby, która wyraża chęć podniesienia umiejętności, jak i kwalifikacji wynikających z ukończenia szkolenia podstawowego lub posiadanych uprawnień”.

Stagnacja? Nic bardziej mylnego!

Tego typu „rewolucja” jest postulowana od wielu lat przez tysiące instruktorów i właścicieli. Propozycja jest także znana ministerstwu. Komu by to przeszkadzało? Na dzisiaj cieszą zmiany w liczbie godzin poświęconych na szkolenie w terenie niezabudowanym na drogach o prędkości podwyższonej do 70 km/h. Martwi i niepokoi brak obowiązku jazdy po autostradzie dla kierowców ciężarówek, autobusów, gdzie już niedługo przede wszystkim będą pracować. Martwi brak postępu we wdrażaniu nowego programu do realizacji wychowania komunikacyjnego w szkołach.

Czy grozi nam stagnacja? Jestem pewien, że nie, ponieważ życie społeczne nie znosi próżni. Tak jak czytelnicy wiedzą, powstała już prężnie rozwijająca się fundacja. Ciekawy punkt widzenia, oceniający działania dotychczasowych potentatów, przedstawił w artykule pod tytułem „Kim oni są?” w ostatniej „Szkole Jazdy” Pan Marcin Zygmunt. Nie tylko zastanawia się nad mizerią naszego przedstawicielstwa, ale proponuje rozpoczęcie działań mających na celu wyjście z impasu. Takich życzliwych, choć krytycznych uwag mamy coraz więcej, więc jest tylko kwestią czasu, kiedy inicjatywa zacznie przekształcać się w konkretne działanie.

Wojciech Szemetyłło

Możliwość komentowania została wyłączona.

Koszyk zakupowy0
Brak produktów w koszyku!
0